– Uwierzcie proszę w to, co mówię. Nikt z nas nie ma planu B. Nie ma tu ściemy – mówi Sebastian Mikosz, prezes Poczty Polskiej, pytany o to, co chciałby przekazać pracownikom. Ze spółki do końca roku musi odejść 9,3 tys. osób. Wkrótce dostaną warunki rozstania. Jeśli nie skorzystają, będą zwolnienia grupowe.
Poczta Polska przejdzie wielki proces restrukturyzacji. Na zdj. Sebastian Mikosz (PAP, Piotr Nowak)
Łukasz Kijek, szef redakcji money.pl: Jak to jest zostać prezesem, który wie, że musi zwolnić ponad 9 tysięcy osób?
Sebastian Mikosz, prezes Poczty Polskiej: Jestem prezesem firmy, w której zostanie 50 tysięcy ludzi. Nawet jeśli będziemy redukować zatrudnienie, a pewnie będziemy, to muszę myśleć przede wszystkim o tych, którzy zostają.
Pewnie będziecie redukować?
Myślę, że tak, bo mamy liczną grupę osób w okresie przedemerytalnym, więc to naturalne, że będą dalsze zmiany. Jesteśmy spółką, która ma najwyższy w Europie odsetek kosztów pracy w przychodach, czyli 65 proc. To powoduje, że ci pracownicy, którzy zostaną, muszą mieć jakąś przestrzeń do dalszego rozwoju i budowania swojej kariery.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: Przedsiębiorcy w końcu doczekają się ważnej zmiany? Oto możliwy scenariusz
Dalszego rozwoju? Na razie jest drżenie o przyszłość wśród załogi.
Musi być jakaś przestrzeń do rozwoju karier i do wzrostu wynagrodzeń. My nic nie produkujemy, my świadczymy usługi. Ludzie są największym kosztem i największym atutem naszej organizacji, a moją rolą jako prezesa jest położenie pomostu w przyszłość. I dla mnie jest najważniejsze, żeby ci ludzie, którzy tutaj są od wielu lat, ale też ci, których chcemy pozyskać, zobaczyli, że przed naszą firmą jest przyszłość, której dzisiaj nie oferujemy.
Realnie jak będzie wyglądał ten proces rozstawania się z ludźmi?
To jest program kierowany. Wytypowane osoby, które dzisiaj realizują określone zadania, otrzymają informację o możliwości skorzystania z programu odejść dobrowolnych. Każdy, kto tę ofertę otrzyma, będzie mógł zdecydować, czy przyjmuje oferowane warunki i czy z nich skorzysta.
Co będzie uznane za sukces?
Sukces będzie mierzony jak najwyższym procentem osób, które wezmą udział w programie dobrowolnych odejść. Są takie stanowiska na poczcie, przede wszystkim związane z bezpośrednią obsługą klienta, których nie zamierzamy redukować, albo które będą objęte zmianami w bardzo niewielkim stopniu. Moją intencją jest przeprowadzenie tej zmiany w jak najbardziej bezkonfliktowy sposób.
Jak to się będzie odbywało?
Ci, którzy skorzystają z PDO (program dobrowolnych odejść), będą mieli przez rok wypłacane wynagrodzenie. Będą mogli jednocześnie podjąć pracę w innym miejscu, natychmiast po rozstaniu z Pocztą. To hojna oferta, ale jak mówiłem, intencją tych działań jest przeprowadzenie zmian w spokoju i zapewnienie osobom, których będą dotyczyć, możliwie dużego buforu i szansy na oswojenie się z nową sytuacją.
Ile procent załogi realnie może skorzystać z programu dobrowolnych odejść?
Jak mówiłem, im więcej pracowników, którzy rozważą naszą ofertę, przystąpi do PDO – tym lepiej.
A co, jeśli nie skorzystają?
Wszystkie podejmowane działania będą zgodne z przepisami, zatem w takim przypadku w grę wchodzą zwolnienia grupowe. Jednak wówczas te możliwości są znacznie ograniczone.
Gorsze warunki po prostu?
Tak, znacznie gorsze, niż te przewidywane w PDO.
I kiedy ta decyzja zapadnie?
Decyzje będą zapadały na przełomie października i listopada, bo wtedy powinniśmy być już do tego gotowi. Chcemy, by ten proces zakończył się do końca tego roku. To jest mój cel, żebyśmy nie wchodzili w nowy rok z takim bagażem. Bo na horyzoncie mamy kolejną istotną zmianę w marcu, kiedy skończy się obowiązywanie układu zbiorowego pracy.
I co wtedy?
Wtedy nastąpi zmiana umów o pracę dla wszystkich pracowników poczty.
Zmiana umów?
To może od razu wyjaśnię. Wraz z końcem obowiązywania ZUZP (układ zbiorowy pracy) zrobimy zwolnienia grupowe na 100 proc. pracowników Poczty, bo tego wymaga procedura.
Słucham? Wszystkich pracowników?
Nie możemy tego zrobić inaczej, bo tak stanowi prawo. Dotychczasowe umowy muszą zostać zastąpione nowymi i jest to kwestia techniczna, której niestety nie możemy przeprowadzić inaczej. Po prostu musimy unieważnić „stary” dokument i zastąpić go nowym.
Program dobrowolnych odejść to oddzielna sprawa i chcielibyśmy go zakończyć w tym roku, tak jak mówiłem. Natomiast układ zbiorowy pracy to akt prawny, który przestanie obowiązywać wraz z końcem lutego. Wówczas musimy obowiązkowo zgłosić do Urzędu Pracy, że będziemy wszystkim pracownikom zmieniać umowy. Bo będziemy wręczać pracownikom porozumienia zmieniające. Jeśli zaledwie 30 z nich nie przyjmie nowych warunków, to automatycznie oznacza to zwolnienia grupowe. Dlatego musimy ogłosić kolejne formalne zwolnienia grupowe w lutym tak, aby dokonać zmiany umów o pracę. Wiem, że to zawiłe i nie pomaga w zachowaniu stabilności firmy, ale nie mamy innego wyjścia.
Brzmi to absurdalnie.
Niestety tak. Ale nie możemy założyć, że wszyscy pracownicy zaakceptują zmianę warunków pracy, nawet jeśli intencją zmiany jest wprowadzenie klarownych zasad wynagradzania. Niestety wraz z ustaniem obowiązywania ZUZP trzeba podpisać z pracownikami nowe umowy.
Ale dobrze rozumiem, że w marcu 2025 r. nikogo nie zwolnicie?
Powtórzę – nie będziemy zwalniać, to jest proces techniczny. Musimy wypowiedzieć umowę, żeby dać nową. Trzeba będzie wytłumaczyć 50 tysiącom ludzi, że dostaną do podpisu umowę zmieniającą umowę pracy.
Czy te umowy będą się znacząco różniły od tych, które są teraz?
To układ zbiorowy pracy ustala aktualnie wynagrodzenie minimalne i składniki dodatkowe, które powodują, że dochodzimy do poziomu pensji minimalnej. Wielu pracowników na Poczcie zarabia poniżej tego poziomu i jest to wyrównywane różnymi dodatkami. Mamy absolutnie jakiś anachroniczny i niezrozumiały system dodatków, który się usankcjonował przez ostatnie lata.
To powoduje, że naprawdę nie rozumiem, podobnie jak wielu pracowników Poczty, z czego wynika otrzymywane wynagrodzenie, bo część ma premię, ale ta premia jest obowiązkowa, gdyż trzeba „dobić” nią do wynagrodzenia minimalnego. Jeśli przełożony powie, że osoba nie zasługuje na premię, to ją cofamy, ale i tak musimy „dobić” w jakiś sposób do wymaganej kwoty minimalnej krajowej. Do tego dochodzi wysługa lat, czyli tak zwane stażowe, nagrody. Jeśli dwie osoby zatrudnione na tym samym stanowisku ze sobą rozmawiają, to zauważają, że mają zupełnie inne paski i nie rozumieją, skąd się to bierze.
Czyli rozumiem, że ten proces będzie polegał na tym, żeby stworzyć zupełnie nowy system wynagrodzenia?
Tak, ale przede wszystkim chodzi o system, który będą rozumieli nasi pracownicy. Nie będzie już takiej patologii. Bo wynagrodzenie zasadnicze będzie wynagrodzeniem minimalnym, bez sztuczek i naginania rzeczywistości. Spotkałem się z takim propagandowym trikiem związkowców, którzy mówią, że my nawet nie płacimy minimalnego wynagrodzenia. Tak, to prawda, że nie płacimy, a to dlatego, że wymusza to wypowiedziany już ZUZP.
To ludzie będą zarabiali mniej czy więcej?
Tyle samo.
To po co ta zmiana? Ludzie znów mogą być niezadowoleni.
Chodzi o stworzenie mechanizmu, który jest zdrowy i transparentny, który daje podwaliny pod przyszłe podwyżki.
Podwyżki?
Oczywiście, że dążymy do tego, żeby warunki pracy były lepsze, ale w pierwszej kolejności musimy naprawić organizację pracy, perspektywy firmy, a z tym przyjdą wyższe wynagrodzenia.
A ile będzie kosztował ten program dobrowolnych odejść?
Gdyby 100 procent osób zdecydowało się przyjąć nasze warunki, czyli około 9,3 tysiąca pracowników, to koszt wyniesie mniej więcej 600 mln zł.
Jest 600 mln zł na to, żeby się rozstać z pracownikami, a nie ma na to, żeby dać im podwyżki?
Ale to nie jest 600 mln zł wypłacane naraz. To jest de facto nic innego, tylko kontynuowanie poziomu zatrudnienia przez około rok.
A skąd będą te pieniądze?
Z przychodów Poczty, przecież zakładamy normalne funkcjonowanie. Więc nie dostajemy na to ekstra pieniędzy, tylko po prostu opóźniamy w czasie obniżenie kosztów pracy.
I za rok, jak rozumiem, wynik firmy się znacząco poprawi, bo tych 600 mln zł już nie będzie?
Poprawi się dopiero w 2026 roku, bo skutki odczujemy dopiero na koniec 2025 r. Zakładając, że wszyscy zaproszeni do programu skorzystają z naszej propozycji. A dzisiaj mamy taką sytuację, że grupy zawodowe, których liczebność chcemy zredukować nie są wcale chętne, żeby odejść. Z kolei te, które chcemy zatrzymać, pytają o możliwość dołączenia do programu dobrowolnych odejść.
A kto miałby w pierwszej kolejności odejść?
Poczta rozbudowała w sposób niezwykle istotny funkcje, które możemy nazwać administracyjnymi, a ja to nazywam biurokracją. Jesteśmy firmą usługowo-logistyczną i najlepiej byłoby, żeby w administracji pracowało jak najmniej osób, za to lepiej opłacanych.
Robert Czyż, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Poczty, ma wątpliwości w sprawie liczby osób, które mają zostać zwolnione. Według jego szacunków w firmie jest ok. 6 tys. takich pracowników administracyjnych, a nie 9 tys. Zarzuca panu brak precyzyjnej informacji i wprowadzanie chaosu.
Uważam, że jako były członek rady nadzorczej powinien dużo więcej wiedzieć o spółce. Nadzorował prace zarządu przez ponad trzy lata i powinien wiedzieć, że nawet jeśli jakieś stanowiska nie są formalnie nazwane administracyjnymi, to nie znaczy, że takimi nie są.
Co to znaczy?
Mamy na przykład 20 tysięcy listonoszy, którzy pracują na jednym stanowisku – listonosz. Nie rozumiem, dlaczego nie ma nawet podstawowej gradacji stanowiska od młodszego listonosza do starszego listonosza. Przecież człowiek, który ma trzy lata doświadczenia powinien mieć inne wynagrodzenie, niż ten, który pracuje 20 lat. Za to w funkcjach – tak zwanych – administracyjnych, stworzono aż 416 stanowisk. Proszę powiedzieć, czy to jest zdrowa sytuacja?
Czy ludzie będą zatrudniani na umowę o pracę, czy będzie na przykład próba wyjścia na B2B?
W funkcjach, które nie są trzonem działalności firmy, przejdziemy na B2B i outsourcing. Wszystkie funkcje core’owe będą realizowane na podstawie umów o pracę.
Co odpowiedziałby pan tym ludziom, którzy obecnie są w stresie, że stracą pracę?
Pierwsze, co chciałbym powiedzieć: uwierzcie proszę w to, co mówię. Nikt z nas nie ma planu B. To nie jest tak, że przedstawiam jakieś informacje pracownikom, jakieś zarządowi, a jeszcze inne związkom zawodowym. My naprawdę mówimy to, co chcemy zrobić, nie ma tu ściemy, bo ściema już była. Po to właśnie zarówno ja, jak i inni członkowi zarządu jeździmy po Polsce, by spotkać się bezpośrednio z pracownikami, wysłuchać ich pytań i na nie odpowiedzieć. Szczerze.
Czy będzie jakieś wsparcie psychologiczne dla zwalnianych z firmy osób?
Dotąd sprawy pracownicze nie miały dedykowanego członka zarządu, ale to zostało zmienione. Nasza nowa członkini ds. HR zajmuje się teraz miedzy innymi projektem wsparcia osób, z którymi Poczta się rozstanie. Wierzę też, że kiedy pracownicy zobaczą, jak zmieniamy organizację pracy, zaczną dostrzegać skutki inwestycji, naprawdę uwierzą, że ten wysiłek ma sens.
Skuteczność będzie miarą prawdy. Wolę więc nie obiecywać, ale dowieść działaniem, że zmiana jest możliwa. Proszę o zaufanie. To jest najtrudniejsze, o co można prosić. Każdy z nas, kto tu przyszedł, jest po to, żeby ta Poczta się zmieniła i dalej istniała. Taki jest cel. I niestety, to zajmie jeszcze sporo czasu i będzie bolesne.
Jeśli proces się nie uda, to będzie się to wiązało z upadkiem Poczty?
Proces się uda. Inaczej by mnie tu nie było.
Poczta będzie konkurowała z InPostem?
Cały czas chce się z nas zrobić przede wszystkim konkurenta InPostu. To w ogóle nie jest sensem planu transformacji. 5 mld zł rent i emerytur nie roznosi InPost, tylko Poczta Polska każdego miesiąca. I chciałbym, żeby to było dostrzeżone. Owszem, chcemy też być dostawcą usług kurierskich. Na razie jednak pocztomaty, czyli nasze automaty paczkowe są przyszłością. Mamy ich bardzo mało i jesteśmy tu znikomym graczem. To, co jest dla nas najtrudniejsze, to przebudowa struktury sieci logistycznej. Aktualnie jest to sieć listowa, a chcemy ją przekształcić w paczkową.
A co zrobicie z kolejkami na poczcie?
Kolejka jest głównie po odbiór listu poleconego i te kolejki są głównie w miastach. Dlatego, że listy polecone są głównie nieodbierane w miastach.
Bo listonosze ich nie dostarczają.
Nie, to jest nieprawda. Mamy statystykę, sprawdzamy to. W miastach ludzi częściej nie ma w domach, kiedy listonosz pracuje w rejonie. Ogólnie w miastach zaledwie 20 proc. dostarczanych listów poleconych kończy się awizem, a w mniejszych miejscowościach to jest tylko 2 proc.
Zgadzam się z panem, że awizo to jest jedno z wyzwań wizerunkowych, z którym się borykamy. Jednak awizo niebawem zniknie i zastąpi je e-doręczenie.
Czy przejmiecie automaty pocztowe od Orlenu?
To nie jest pytanie do mnie. To pytanie do prezesa Orlenu.
Prezes Orlenu chętnie je odda?
Przecież prezes Ireneusz Fąfara zadeklarował, że działalność kurierska nie jest jego celem strategicznym i zamierza to zmienić.
Ale jest temat, czy nie?
My jesteśmy zainteresowani, oni też, więc jest pole do rozmowy. Jednak przesuwanie aktywów spółek notowanych, to jest proces ściśle regulowany.
Rozmawiał Łukasz Kijek, szef redakcji money.pl