Orkan Isha namieszał w lotach
Andrzej Mandel
Tysiące pasażerów europejskich linii lotniczych znalazło się daleko od miejsca, do którego chcieli dolecieć. Orkan Isha namieszał w przelotach i sprawił, że samoloty lądowały nie tylko w innym mieście niż miały, ale nawet w innym kraju. Lotniska w Irlandii i Wielkiej Brytanii były bowiem narażone na porywy wiatru do ponad 140 kilometrów na godzinę.
Szczególnie mocno ucierpiał niskokosztowy gigant Ryanair, którego główna baza znajduje się w Dublinie. Przez Ishę odwołano 166 lotów, przekierowano 36, a 34 skierowano na drugi krąg. W efekcie lot Ryanair z Lanzarote na Wyspach Kanaryjskich zamiast w Dublinie zakończył się w… Bordeaux, około 1000 km od celu. Inny samolot Ryanair, lecący z Manchesteru do Dublina, musiał wylądować na podparyskim lotnisku Beauvais. Kolejny lot, z Manchesteru do stolicy Irlandii, również nie doleciał do celu, lądując ostatecznie w odległym o 80 km od punktu wylotu Liverpoolu, ale po drodze próbował wylądować kolejno w Belfaście i Glasgow. Zamiast spokojnego przelotu trwającego pół godziny pasażerowie mogli „cieszyć się” przelotem trwającym trzy
Pogoda spowodowała chaos w lotnictwie
Nie tylko Ryanair miał problemy z docieraniem do Irlandii. Lot Lufthansy z Monachium do Dublina zakończył się odejściem na drugi krąg nad Dublinem i powrotem do punktu wyjścia.
Problemy dotyczyły też brytyjskich lotnisk. Licznie odwoływano loty w Manchesterze czy na londyńskich lotniskach. Podobnie jak w Irlandii dużo samolotów, zamiast dotrzeć do celu, musiało zawrócić i poszukać innego lotniska. Samolot easyJet z Antalyi do Manchesteru co prawda dotarł nad Wyspy Brytyjskie, ale potem zawrócił nad kontynent i ostatecznie wylądował w Lyonie. Z kolei Ryanair z Manchesteru do Budapesztu ostatecznie dotarł do celu, ale po drodze pilot próbował lądować na Standsted z uwagi na pogodę.
Piloci samolotów walczyli z wiatrem
Piloci maszyn, którym udało się wylądować w Wielkiej Brytanii lub Irlandii opowiadali potem, że musieli walczyć z wiatrem dochodzącym do prawie 160 km/h na wysokości 3000 metrów.
– Bezpieczne sprowadzenie samolotu to w takich okolicznościach jak wczoraj ogromny wysiłek zespołowy, a nie cały zespół pilotuje samolot – powiedział anonimowo CNN jeden z pilotów.
Dodał jednak, że takie lądowania to element codziennej pracy pilota i choć może być stresujące dla pasażerów, to jednak linie dbają o bezpieczeństwo.
– Bezpieczeństwo to nie przypadek. Chodzi o planowanie i uwzględnianie opcji, gdy lądowanie w miejscu docelowym nie jest pewne – tłumaczył pragnący zachować anonimowość pilot.