Już wkrótce na Bałtyku ruszą prace przy budowie farm wiatrowych. Według ekspertów już w fazie inwestycyjnej pracę znajdzie tam około 30 tys. osób, a docelowo nawet 100 tys. W dodatku zarobki zapowiadają się na wysokim poziomie. Potrzebne będą jednak specjalne kompetencje, których na rynku pracy wciąż jeszcze brakuje.
Według ekspertów polska energetyka już wkrótce opierać będzie się o źródła niskoemisyjne: atom oraz energetykę wiatrową na Bałtyku. Obie ścieżki są w fazie formalnej, ale już wkrótce zatrudnienie w tej branży będzie mogło znaleźć nawet 100 tysięcy osób. Według szacunków opartych na stawkach dostępnych przy podobnych projektach w Europie, najlepsi mogą zarobić nawet 50 tys. zł miesięcznie, czyli lepiej niż niejeden informatyk.
Przyszłość polskiej energetyki?
W Polityce Energetycznej Polski do 2040 r. wskazano, że moc zainstalowana w morskiej energetyce wiatrowej osiągnie w 2030 r. wartość 5,9 GW, natomiast w 2040 r. – do 11 GW. Jak twierdzi Łukasz Wawrzyniak, ekspert ds. bezpieczeństwa branży energetycznej W&W Consulting, prace na Morzu Bałtyckim przy budowie farm wiatrowych ruszą już niedługo.
– To ostatni dzwonek dla tych, którzy chcą tworzyć tę historię – mówi Łukasz Wawrzyniak. – To szansa pokoleniowa dla dziesiątek tysięcy osób, bo w przypadku off-shore trzeba mówić o epokowej zmianie, w efekcie której nie tylko przestawimy naszą energetykę z węglowej na niskoemisyjną, ale moce wytwórcze przerzucimy z południa na północ kraju.
Na początek 30 tys. pracowników
Według szacunków już w fazie inwestycyjnej pracę w off-shore znaleźć będzie mogło prawie 30 tys. osób, a w kolejnej dekadzie tego wieku, czyli kiedy wyspy z wiatrakami będą już produkowały energię elektryczną, na stałe będzie potrzeba przynajmniej 70 tys. pracowników. Okazuje się jednak, że obecnie w Polsce nie posiadamy odpowiednich kompetencji oraz praktycznej ścieżki edukacyjnej dla tych, którzy chcieliby związać się z tą częścią branży energetycznej.
– Wiatraki na morzu produkują już energię w Norwegii, Niemczech, Wielkiej Brytanii. Mamy zatem od kogo się uczyć – uważa Łukasz Wawrzyniak. – Jeżeli szukamy ciekawej pracy, poza biurkiem w korporacji lub administracji, to warto zainteresować się branżą off-shore, bo tu otrzymamy możliwość pracy w przestrzeni, która do tej pory nie była w Polsce eksploatowana, w sposób którego dopiero wszyscy się uczymy. Poza tym, oprócz dobrych pieniędzy, możemy spodziewać się wielu wspomnień na całe życie – dodaje ekspert.
Konieczne odpowiednie kompetencje
Praca w tej branży wymaga m.in. znajomość języka angielskiego, dużej zaradności oraz wysokich kompetencji z zakresu bezpieczeństwa.
– Jeżeli chcemy być w gronie ekspertów uczestniczących w budowie farm wiatrowych na morzu, to już dziś musimy zacząć zmieniać nasze regulacje i praktykę w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy. To zadanie dla wszystkich zaangażowanych w off-shore – od ustawodawcy po pracodawcę – uważa Łukasz Wawrzyniak.
– Działania przy budowie i eksploatacji wiatraków na morzu znacząco różnią się od pracy w elektrowni, na farmach wiatrowych czy fotowoltaicznych. Dlatego musimy dogonić rzeczywistość, bo dziś na kursach nie zwraca się zbytniej uwagi na trudności behawioralne pracowników, którzy w trakcie konserwacji masztu na morzu mogą utknąć na wyspie dwie lub trzy doby bez wsparcia drugiego człowieka.
Wstępem do pracy w branży mogą być kursy – również z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy: GWO Basic Safety Training, Sea Survival, Advance Rescue Training oraz BOSIET – Basic Offshore Safety Induction and Emergency oraz Offshore Oil & Gas Minimum Industry Safety Training.
Potrzebne ręce do pracy
Przydatni w tej branży będą również specjaliści z doświadczeniem w polskiej energetyce, która do tej pory opierała się w głównej mierze na węglu. Konieczna będzie też ich szersza edukacja, która dotychczas opierała się o szkoły branżowe i techniczne oraz politechniki. Zaś off-shore to rodzaj odnawialnego źródła energii, które całkowicie różni się od tego, jak wyglądają obecne źródła wytwórcze.
– Wiatraki na morzu to energetyka jutra, która bardzo wiele zmieni nie tylko w naszym krajobrazie, ale i w naszej gospodarce na kolejne sto lat – uważa ekspert.