O nadchodzących regulacjach branży kryptowalut, ich konsekwencjach, innowacyjności w gospodarce oraz kierunkach rozwoju dla Polski – rozmawialiśmy z ekonomistą prof. Krzysztofem Piechem. W wywiadzie także o tym, czy (lub kiedy) bitcoin osiągnie wycenę 100 000 USD oraz czy kryptowaluty mają fundamentalną wartość.
Michał Misiura, Bankier.pl: Brał Pan udział w konsultacjach ustawy, która ureguluje polską branżę kryptowalut. Jak ocenia Pan naszą krajową interpretację dyrektywy MiCA?
Prof. Krzysztof Piech: Patrząc na to jak MiCA, czyli Markets in Crypto Assets, jest wdrażana w różnych krajach, mam dla polskich start-upów jedną radę – zarejestrować się za granicą. Nie macie szans na rozwinięcie się w Polsce z jednego systemowego powodu, który sprawia, że nasz rynek kapitałowy generalnie podupada, zamiast rosnąć, Giełda Papierów Wartościowych wygląda mniej więcej tak jak 20 lat temu od strony technologicznej i biznesowej, a inne części rynku finansowego też nie radzą sobie najlepiej. Tym powodem są instytucje nadzorcze.
Generalnie, w Europie przyjęto, że będziemy obszarem konsumentów innowacji, a nie producentów. Bruksela zamiast koncentrować się na poprawieniu innowacyjności, ogranicza ją, wprowadzając kolejne regulacje. Przykładowo w zakresie AI, w USA w ubiegłym roku zainwestowano ponad 60 mld euro, a w Europie tylko 9 mln. Ale za to mamy pierwsze na świecie regulacje. Podobnie jest w przypadku innych innowacji. Gorzej, że Polska naśladuje Brukselę i zamiast starać się, jak np. Estonia czy Litwa wychodzić przed szereg, jedynie kopiuje rozwiązania tworzone na Zachodzie Europy. Tak nie zbudujemy innowacyjnej gospodarki.
Czy kryptowaluty są ryzykowne? Jak najbardziej. Czy start-upy kryptowalutowe są ryzykowne? Oczywiście. Co w związku z tym trzeba zrobić, żeby jak najbardziej ograniczyć ryzyko? Z sarkazmem można by stwierdzić, że najlepiej byłoby doprowadzić do tego, żeby ten rynek u nas nie istniał. Wtedy z punktu widzenia instytucji nadzorczych wszystko będzie bezpieczne. Te instytucje oczywiście mają za zadanie ograniczać ryzyko. Taka jest ich rola na rynku, ale w naszych warunkach nie ma dla nich żadnej przeciwwagi. A jest potrzebna, by budować innowacyjną Polskę. Bez podjęcia ryzyka, które jest zawsze związane z innowacjami – to nie jest możliwe.
Chociaż branży kryptowalutowej udało się przekonać Ministerstwo Finansów do wielu zmian w naszej implementacji MiCA, a w zasadzie nawet do większości postulatów, to w dalszym ciągu będzie widoczny jeden podstawowy problem – nadzorowaniem wprowadzenia tych regulacji oraz ich funkcjonowania ma zajmować się KNF. Nie jestem rzecznikiem branży ani start-upów, które brały udział w konsultacjach, ale wiele osób, z którymi rozmawiałem na ten temat, wyrażało związane z tym obawy.
Dwa miesiące temu podczas Konferencji Rynku Kapitałowego prezesi największych banków, również państwowych, byli zgodni co do tego, że potrzebujemy regulacji, które pozwolą Polsce budować konkurencyjność na rynku kryptowalut. Mówi Pan, że przez KNF nie ma na to szans?
Powiem to, ponieważ mam parę lat doświadczenia i żadnego powodu, żeby nie mówić otwarcie i szczerze o pewnych kwestiach. Mogliśmy mieć jedne z najnowocześniejszych banków i instytucji finansowych na świecie z klientami z dziesiątek najrozmaitszych krajów. Polskie banki mogłyby mieć w przyszłości kilkukrotnie większą kapitalizację i należeć do europejskiej czołówki.
Polskie banki chciały być nowoczesne i wyrażały bardzo duże zainteresowanie technologią blockchain. Miały świetne relacje z kryptowalutowymi start-upami, a platformą do wymiany doświadczeń był Związek Banków Polskich. Działaliśmy wtedy z minister Streżyńską przy Ministerstwie Cyfryzacji. Branża sama potrafiła wyeliminować niepożądane zjawiska z rynku. Oczywiście nie wszystkie się udawało, ale była współpraca z policją i prokuratorami, a branża blockchain informowała je o włamaniach i oszustwach.
Później zakazano bankom współpracować ze wszystkim, co wiąże się z kryptowalutami. Oczywiście nie całkiem oficjalnie, bo żyjemy w państwie prawa i obejmują nas regulacje międzynarodowe. Natomiast gdyby kilka lat temu pozwolono bankom w dalszym ciągu eksperymentować z technologią blockchain, nawet z kryptowalutami, to mielibyśmy o wiele bardziej rozwinięte instytucje finansowe. Tak się nie stało i co prawda mamy nowoczesne banki, ale wciąż lokalne, które nie przeprowadziły ekspansji zagranicznej, mimo że od strony technologicznej nie byłoby to żadnym problemem.
Na naszym rynku dochodziło do sytuacji, w których banki pracowały nad innowacyjnymi projektami, mijał rok i kilka milionów wydanych złotych, wszystko było dopięte na ostatni guzik, a KNF przychodził i blokował te inicjatywy. Mowa o rzeczach, które mogły okazać się rewolucją, mogły sprawić, że zagraniczne firmy otwierałyby się w naszym kraju i pozwoliły nam stworzyć u siebie “cyfrowy kapitalizm” XXI wieku – oparty na rzetelnych, wiarygodnych technologiach.
Jak odbywało się to blokowanie innowacji?
KNF po prostu może nie wyrazić zgody na pewne innowacje. Ma olbrzymią autonomię w zakresie podejmowania decyzji. Rząd musi słuchać KNF-u, jeśli chodzi o obsadę stanowisk w dużych instytucjach finansowych. Z jednej strony jest to dobre. Gorzej, że – tak jak mówiłem wcześniej – nie ma przeciwwagi, która odpowiadałaby na potrzeby gospodarki. Jeśli na rynku będzie większa konkurencja, bo start-upy będą podgryzać pozycję dużych graczy, to być może transakcje przyspieszą, a ich koszty się zmniejszą, w gospodarce zostanie więcej pieniędzy i będzie się ona szybciej rozwijała.
Niestety nie widzę tego rodzaju myślenia na temat tego, co jest dobre z makroekonomicznego punktu widzenia oraz dla konsumentów. Rozumiem, że są okresy przejściowe, kiedy priorytetem przy przejmowaniu władzy są innego rodzaju rzeczy, natomiast za tym wszystkim powinna iść długoterminowa strategia. Co później? W którym kierunku ma zmierzać Polska? Jaka ma być za 10, za 20 lat? Czy w dalszym ciągu chcemy, żeby nasz rynek kapitałowy się kurczył, a kryptowaluty były traktowane jako coś w miarę nielegalnego, o czym najlepiej nie mówić? A przecież za tym wszystkim stoi rewolucyjna technologia, która znacząco zmieni rynki finansowe.
Daleko nie dojdziemy, jeśli będziemy odsuwać od siebie to, co jest nieuchronne, czyli nowoczesne technologie, które prędzej czy później i tak trafią do coraz większych grup społecznych. Szkoda, że państwo nie wychodzi w roli inicjatora tych zmian. Miałem okazję kiedyś zaprosić do Polski e-ambasadora Wielkiej Brytanii. Opowiadał, że tam rząd był inicjatorem rozwoju internetu i przekonywał swoim przykładem firmy, by z niego korzystały. U nas rządy podejmują decyzje w zakresie cyfryzacji naśladując rynek, a nie odpowiadając na jego potrzeby czy je wyprzedzając. Rządzą nami urzędnicy, a nie wizjonerzy.
Postęp do nas dotrze, ale z zagranicy?
Nasze start-upy bardzo dobrze współpracują z zagranicznymi. Rejestrują się też w innych krajach. Na szczęście jesteśmy w Unii Europejskiej, więc możemy łatwiej wybierać jurysdykcję, pod którą działamy, ale to bardzo duża strata dla naszej gospodarki. Przykładowo, jeden z najlepszych polskich startupów kryptowalutowych o wartości około miliarda dolarów zarejestrowany jest w Szwajcarii – z obawy przed niepewnością regulacyjną. Tak nie powinno być i jest mi przykro z tego powodu, ponieważ nie tak wyobrażałbym sobie Polskę. Musimy odejść od myślenia, że jesteśmy w stanie tylko imitować zagraniczne rozwiązania i koncentrować się na budowaniu autostrad, budynków i mostów, czy być fabryką dla zagranicznych koncernów. Widać zresztą, że Polska staje się dla nich coraz droższa. W tej sytuacji trzeba zacząć konkurować innowacjami, a nie kosztami.
To było potrzebne w początkach transformacji, żeby stworzyć podstawy funkcjonowania gospodarki rynkowej. Jednocześnie trzeba jednak myśleć o tym, że cały czas na świecie trwa postęp technologiczny. Mamy dostęp do darmowych technologii, które docierają do nas ze świata i trzeba byłoby je wykorzystać oraz jak najszybciej rozwijać, żeby nasz kraj nie pozostawał w tyle. Gdzie mamy tworzyć wartościowe, wysokopłatne miejsca pracy? Dlaczego nie w Polsce? Powinniśmy skończyć z myśleniem o naszym kraju, jako o montowni dla zagranicznych koncernów. Powinniśmy znaleźć swoje nisze, gdzie mamy wysokie szanse stać światowym czempionem i je rozwijać. Mówię o branżach, w których nie potrzeba wysokiego kapitału, żeby zacząć biznes, czyli np. o świecie start-upów i informatyki.
Blockchain był jedną z takich nisz?
Tak, jeszcze kilka lat temu polskie start-upy były w stanie tworzyć w tym obszarze rozwiązania jako pierwsze na świecie. Tak było w 2014, 2015 i jeszcze w 2016 roku. Byliśmy w stanie budować innowacje na globalną skalę. To od nas świat się pewnych rzeczy uczył. To idee niektórych polskich informatyków i biznesmenów z tej branży były później kopiowane i adaptowane przez innych.
Ta branża w dalszym ciągu funkcjonuje na marginesie zainteresowania władz naszego kraju, podczas gdy można było ją uregulować, pomóc jej w rozwoju i wyskalować tak, żeby to nie były tylko lokalne polskie, ale europejskie biznesy – wyznaczające globalne trendy.
Polacy nie są głupsi od innych narodów. Polscy informatycy są jednymi z najlepszych na świecie. Moglibyśmy wykorzystać ten potencjał, dając im swobodę działania i dostęp do kapitału, choć niekoniecznie państwowego – wiemy z mediów, jakie nieprawidłowości potrafią pojawiać się na tym polu. Czas na nową ustawę Wilczka, która dawałaby swobodę i wolność gospodarczą, zwłaszcza dla start-upów. Tego jednak nie ma, w tym zakresie niewiele się zmienia. Nadchodzące regulacje MiCA umożliwią wejście na rynek kryptowalut bankom i innym finansowym instytucjom, ale nie są dla start-upów. Ograniczą ich rozwój w naszym kraju.
Podwyższą bariery wejścia.
Regulacje podwyższą bariery wejścia zwłaszcza od strony finansowej, bo już na wstępie trzeba będzie wydać pieniądze na prawników, a później ponosić koszty obsługi prawnej. Jak mówiłem w Ministerstwie, po wejściu MiCA w życie niektóre start-upy będą zmuszone podnieść ceny dwu, a nawet trzykrotnie. Nie mówiąc oczywiście o zagrożeniu bardzo wysokimi sankcjami w postaci wieloletnich kar więzienia. Każdy w branży wie, jak wygląda praktyka działań KNF. Jeśli ma podejrzenia, że podmiot działa niezgodnie z prawem, zawiadamia prokuraturę.
Najczęściej sprawy trafiają wtedy do osób, które nie mają fachowego przeszkolenia z zakresu kryptowalut i potrafią formułować oskarżenia na podstawie swojej niewiedzy. Fachowość sądów również jest bardzo różna. Nie mamy wyspecjalizowanych sądów – każdy sędzia ma się znać na wszystkim. Stąd muszą korzystać z opinii biegłych. Biegli też nie są często specjalnie wykwalifikowanymi osobami, bo jeśli dostają 60 zł za godzinę, to na co można liczyć? Jakiego rodzaju fachowości oczekiwać? Ich stawki pozostają na poziomie sprzed kilkunastu lat. Stąd też udają że pracują nad opinią przez wiele miesięcy, żeby uzyskać rynkowe wynagrodzenie. To patologia, która jest tajemnicą poliszynela, ale znacząco wydłuża sprawy.
W rezultacie znajdziemy się w sytuacji, w której nikt o zdrowych zmysłach nie powinien ryzykować prowadzenia biznesu w zakresie kryptoaktywów w naszym kraju w kolejnych latach, ponieważ będzie to zbyt ryzykowne. Nie tylko z finansowego punktu widzenia. Nawet w pełni uczciwe firmy mogą być zagrożone śledztwami i procedurą karną, która w naszym kraju nie trwa kilku miesięcy, tylko kilka lat. W tym czasie biznes będzie stał w miejscu, a właściciel ponosił koszty – nie tylko pieniężne, ale również zdrowotnie, bo taka sytuacja jest ogromnym obciążeniem psychicznym. To jest droga przez mękę i niestety codzienność wielu polskich start-upów.
Czy w takim razie jakiekolwiek start-upy z branży blockchain zostały jeszcze w Polsce?
Na szczęście tak. Nie jest ich wprawdzie dużo i nie widać nowych. Wiele z nich upada, zanim jeszcze powstanie. Nie dlatego, że brakuje im pieniędzy, tylko dlatego, że dostają informację od prawników, jak bardzo trudne i skomplikowane jest to, co chcieliby robić w polskich warunkach. Brakuje regulacyjnej “piaskownicy”, w której można by było testować rozwiązania, nie narażając się od razu na konieczność spotykania się z prokuratorem lub z policją, bo może przez przypadek złamało się jakieś prawo, o którego istnieniu nie miało się pojęcia.
Ta idea została pogrzebana mimo, że jako środowisko pracowaliśmy nad tym, żeby takie “sandboxy” uruchomić. Później wszystko wyewoluowało w taką stronę, że w zasadzie przestały one nieść jakikolwiek pożytek. Mamy więc w Polsce garstkę start-upów, natomiast wiele rodzimych firm z branży działa z zagranicznych jurysdykcji. Polak potrafi. Jeśli nie pozwalają mu działać w Polsce, to przeniesie się gdzie indziej.
Dochodzi do takich sytuacji, że łatwiej jest spotkać kolegów z Polski na zagranicznych konferencjach, niż w Polsce. Byłem kiedyś na konferencji w Londynie i słyszę od jednego obcokrajowca o świetnym szwajcarskim start-upie. Był zaskoczony, gdy powiedziałem mu, że to polska firma. Spotykam w Singapurze człowieka z jednej z czołowych światowych firm z branży kryptowalut. Mówię mu, że jestem z Polski, on na to, że większość jego informatyków to Polacy. W Dubaju spotkałem byłego studenta – szefa start-upu zarejestrowanego w Singapurze z inwestorami z Chin i USA. Tego typu projektów jest więcej. Szkoda jednak, że nie promują Polski.
Wielu giełdowych inwestorów zadaje pytanie o fundamenty, które stoją za kryptowalutami i kwestionuje przydatność bitcoina. Mógłby Pan się do tego odnieść?
W pewnym zakresie się zgadzam. Wiele kryptowalutowych projektów jest opartych w głównej mierze na marketingu i wierze, że wyniknie z nich coś pożytecznego. Większość kryptowalut, która funkcjonowała na rynku, zdążyła upaść. Policzyłem kiedyś, ile projektów działających w grudniu 2013 roku przetrwało do dzisiaj. Wtedy było ich tylko 50, nie tak jak teraz 20 000. Upadło 30 z nich, czyli 60 proc. Niewiele więc ich przetrwało, natomiast te, które zostały, bardzo dobrze się rozwinęły z bitcoinem, litecoinem, dogecoinem na czele.
Jakie są podstawy dogecoina? Nie ma specjalnie sensu doszukiwać się tu jakiś fundamentów. Są jednak dwie kwestie, na które należy zwrócić uwagę. Mówię moim studentom, że to są rzeczy, które zmienią podręczniki do ekonomii i zarządzania. Po pierwsze akcje spółek oderwały się od ich pierwotnej funkcji. Początkowo miały one uprawniać do udziału w zyskach, tymczasem wiele firm notowanych na giełdach nie wypłaca dywidendy, a inwestorzy często nawet na to nie liczą. Wierzy się w to, że za kupowanymi akcjami stoi jakaś fundamentalna wartość. Można powiedzieć więc, że zaczyna to być pewnego rodzaju wirtualny instrument spekulacyjny – prawie taki jak kryptowaluty.
Druga rzecz jest jeszcze ciekawsza. Kryptowaluty pokazały, że projekt może zyskać wielomiliardową wycenę nie mając biura, zwartej struktury ani żadnych materialnych aktywów. Popatrzmy na firmy technologiczne, np. software house’y. Mogą zatrudniać kilkudziesięciu programistów i mieć większą wycenę niż kopalnia lub inny tradycyjny biznes. To złe, czy nie? Może to po prostu pokazuje zmianę czasów, która się dokonała? A co jeśli przyjmiemy, że głównym aktywem tej firmy nie będzie garstka genialnych programistów, tylko miliony użytkowników, którzy nadają wartość danemu projektowi? To jest właśnie fenomen niektórych kryptowalut, a tak zwane “efekty sieciowe” znacznie wcześniej zostały wykorzystane przez platformy społecznościowe.
Nie budynki, beton, patenty, czy zespół geniuszy pracujących przy projekcie, bo on może być rozproszony i oparty o wolontariuszy – aktywem projektu stają się miliony użytkowników, którzy z niego korzystają.
To jest coś, co zmienia sposób pojmowania, jak tworzy się wartość spółki. Coś, co zmieni podręczniki do zarządzania, które uczą, że firma musi mieć solidne fundamenty, jasną i klarowną strukturę zarządzania, misję, wizję, cel, długoterminowe planowanie i tak dalej. Kto w projektach kryptowalutowych tworzy biznesplany na 5 lat? Kto w dogecoinie tworzy strategię na kolejne lata? Nikt, bo nikt za tym projektem nie stoi, może za wyjątkiem kilku osób. A czasami jest to “spółdzielnia” setek osób rozproszonych po świecie, która tworzy zdecentralizowaną, autonomiczną organizację. Firmę, która nie ma siedziby, nie jest nigdzie zarejestrowana – a działa i obraca milionami.
Mówimy o innym świecie, który cechuje się innymi regułami gry i jeszcze trochę lat minie nim osoby z tradycyjnego biznesu, zobaczą i nauczą się, jak to funkcjonuje. Po latach obserwowania rynku kryptowalut widzę, że powstały nowe zawody i zmianie ulega też model pracy. Samemu zdarzyło mi się zatrudniać przy jednym projekcie osoby z kilkunastu państw z różnych części świata. Na oczy ich nie widziałem, nawet nie wiem jak się nazywali i czy posługiwali się prawdziwymi nazwiskami, czy pseudonimami, bo mnie to nie interesowało. Ważniejsze było to, czy dowiozą powierzone im zadania i czy zasługują na swoje wynagrodzenie.
Świat się zmienia pod tym względem. To coś, do czego musimy wszyscy dojrzeć. Oderwać się od myślenia, że budując firmę trzeba zacząć od biznesplanu na wiele lat, bo tak napisano w podręcznikach. Będzie trzeba je zmienić i pokazać, że można tworzyć firmy o wysokiej wartości w diablo krótkim czasie. Dwa polskie startupy, które osiągnęły wycenę miliarda złotych, powstały w przeciągu kilkunastu miesięcy. Nie trzeba było na to całego pokolenia. Oczywiście, że to ryzykowne i wiążą się z tym różne zagrożenia. Wiele osób straci pieniądze, bo start-upy bardzo często upadają, natomiast tak to już jest w gospodarce rynkowej. Tu nie ma pewnych rzeczy, może tylko śmierć i podatki. Cała reszta cechuje się ryzykiem.
I z punktu widzenia gospodarki pojawia się pytanie: czy pozwolimy na to, by polskie startupy podejmowały wysokie ryzyko, czy instytucje finansowe będą mogły z nimi współpracować? Czy też może bojąc się, ze strachu i z urzędniczej ostrożności – nie dopuścimy do rozwoju innowacji? Bo one wszystkie niosą za sobą ryzyko. Czy chcemy być częścią “starej Europy”, czy “nowoczesnej”, innowacyjnej, dynamicznej? Czy Polska będzie wciąż naśladowcą, czy też będzie z odwagą stawiała czoła najlepszym na świecie?
Na sam koniec: czy kurs bitcoin przekroczy 100 000 USD w tym cyklu?
To, że kurs bitcoina przekroczy 100 000 USD, jest dla mnie dość oczywistą sprawą. Pytanie brzmi faktycznie czy w tym cyklu, czy dopiero w kolejnym. Oczywiście, jak przystało na ekonomistę, moja odpowiedź powinna brzmieć – to zależy od różnych czynników. Poprzednie trzy cykle wykazały, że kurs bitcoina podlegał po halvingach zdecydowanemu wzrostowi. Od 150 lat wiemy, że w gospodarce występują cykle. Jako pierwszy opisał to francuski ekonomista Clement Juglar w połowie XIX wieku. Od tamtych czasów wprowadziło się pojęcie cyklów koniunkturalnych i takie cykle odnajdziemy na najrozmaitszych rynkach: nieruchomości, zboża, świń.
Na rynku kryptowalut też są cykle, ale oprócz cykliczności są też trendy. W sytuacji, w której przyrost podaży się zmniejsza, a popyt rośnie, prawo podaży i popytu mówi jasno, co się wydarzy – cena pójdzie w górę. W przypadku bitcoina strona podażowa jest ściśle uregulowana algorytmem, ale strona popytowa już nie, co oczywiście musi powodować wysokie fluktuacje. Banki centralne mogą wpływać na podaż pieniądza w obiegu, ściągając z rynku jego nadmiar, ale kryptowaluty tak nie działają. Zanim cena bitcoina osiągnie 100 000 USD, może czekać nas więc jeszcze dużo różnego rodzaju dołków i szczytów. Natomiast, trendy w zakresie adaptacji kryptowalut pokazują, że co roku jest coraz więcej ich posiadaczy, a w ostatnich miesiącach doszły do tego potężne, amerykańskie fundusze inwestycyjne. Kwestia przyszłej ceny bitcoina i innych kryptowalut będzie więc wynikiem wolnej gry sił rynkowych, z przewagą popytową.
Krzysztof Piech – profesor nadzwyczajny doktor habilitowany nauk ekonomicznych, nauczyciel akademicki, działacz społeczny, start-upowiec, bitcoinowiec.