Europie grozi katastrofa. „Regulacje muszą być pragmatyczne, a nie ideologiczne”

Jeśli Unia Europejska radykalnie nie zmodyfikuje podejścia do rozwoju technologicznego i wzrostu gospodarczego, czeka ją katastrofa i możliwy upadek – mówi prof. Tomasz Sójka, ekspert z dziedziny prawa spółek i rynków kapitałowych. W rozmowie z Bankier.pl przedstawia przyczyny stagnacji w Europie, konsekwencje nadmiernych regulacji i kroki, bez których wspólny europejski projekt może odejść do przeszłości.

Europie Grozi Katastrofa Regulacje Musza Byc Pragmatyczne A Nie Ideologiczne A69f9d0, NEWSFIN

fot. Reuters Photographer / Reuters / / FORUM

Michał Misiura, Bankier.pl: USA i Chiny walczą o dominację w dziedzinie AI, niedawno amerykańską giełdą zakołysała premiera modelu Deepsek-R1, tymczasem według memów Unia Europejska zajmuje się nakrętkami na plastikowych butelkach. Ile w tym prawdy?

Prof. dr hab. Tomasz Sójka, UAM: Niestety bardzo wiele. Rzeczywiście jesteśmy świadkami wojny technologicznej, gdyż sztuczna inteligencja będzie miała tak przełomowy wpływ na gospodarkę, życie społeczne i zdolności militarne, że żadne z dominujących państw czy bloków geopolitycznych nie może sobie pozwolić na to, żeby tę wojnę przegrać.

W Unii Europejskiej przez długie lata panowało głębokie przekonanie o istnieniu czegoś takiego jak efekt brukselski. Ten mit polegał na myśleniu, że jeśli narzucimy sobie jako Europa pewne ścisłe reguły, czy to klimatyczne, czy to właśnie związane z rozwojem technologii, cały świat zachłyśnie się z zachwytu i zrobi to samo. Nic bardziej błędnego. Świat wzruszył ramionami i poszedł swoją drogą.

Aby kształtować podejście innych, trzeba technologicznie i gospodarczo przodować w danej dziedzinie, co pokazuje przykład zielonej transformacji. Chiny wyprzedziły na tym polu UE jeśli chodzi o produkcję baterii litowo-jonowych, elektrycznych samochodów czy paneli słonecznych. W budowie mają teraz dziesiątki reaktorów atomowych. Udział samochodów elektrycznych w łącznej liczbie sprzedawanych pojazdów w Chinach jest ponad dwa razy większy niż w Europie.

Tymczasem UE w transformacji energetycznej postawiła na antywzrostowe podejście regulacyjne, które spowodowało radykalny wzrost cen energii, ucieczkę przemysłu, frustrację ludzi i utratę przewagi technologicznej w dziedzinach kluczowych dla dekarbonizacji gospodarki. Jeśli jest coś takiego, ja w to głęboko wierzę, jak wartości europejskie, to żeby je utrzymać, powinniśmy być gospodarczym i technologicznym liderem, który narzuca ton, a nie maruderem, który przestał się liczyć w wyścigu.

Takie wnioski wyciągnęło już wielu polityków i ekspertów. Świadczy o tym np. Raport Draghiego. Ale czy nie skończy się na samych wnioskach? Czy Unia Europejska jest na tyle sterowną strukturą, żeby zmienić kurs?

Dotyka pan istoty problemu. Czas mówienia się skończył. To ostatni moment, żeby przystąpić do działań deregulacyjnych i pro-technologicznych. Jeżeli tego nie uczynimy, Europę czeka wstrząs w postaci dochodzenia do władzy radykalnych i skrajnie antyestabliszmentowych sił politycznych i przypuszczalnie upadku całego wspólnego projektu europejskiego.

Albo Europie uda się wrócić na ścieżkę wzrostu gospodarczego, który uzyskuje się dzięki przewadze technologicznej, zwiększając produktywności pracy, albo czeka nas okres politycznych turbulencji, ponieważ wspólny tort do podziału nie będzie już rósł, a społeczeństwo starzeje się w dramatycznym tempie.

Europa szczyciła się modelem państwa socjalnego, gdzie duża część dochodów jest redystrybuowana i dba się o równość społeczną. Ten model można było utrzymać, gdy Europa po II wojnie światowej rosła gospodarczo, miała technologiczną przewagę, dobre uniwersytety i jedne z nowocześniejszych firm przemysłowych na świecie.

Ten silnik wzrostu gospodarczego właśnie się skończył. Europa przestała być awangardą rozwoju technologicznego. Europejski model państwa socjalnego stracił więc gospodarczą siłę, która go utrzymywała, czego dowodem jest rosnący poziom zadłużenia wielu państw europejskich. Jeżeli dojdą do tego jeszcze procesy starzenia się społeczeństwa, zwiększone wydatki na zabezpieczenie emerytalne, zwiększone wydatki na służbę zdrowia, to czeka nas katastrofa, o ile Europa radykalnie nie zmodyfikuje podejścia do rozwoju technologicznego i wzrostu gospodarczego.

Co sprawiło, że Europa straciła swoją pozycję w sferze innowacji i technologii?

Z jednej strony jest to trochę problem kulturowy. W Europie rozpowszechniło się przekonanie, że wzrost gospodarczy nie jest jedyną wartością, a planeta i przyroda źle znosi efekty działalności gospodarczej człowieka, więc zasadniczo gospodarkę należy regulacyjnie ograniczyć i czerpać satysfakcję z innych źródeł niż pieniądze. Być może brzmi to całkiem atrakcyjnie w modnych kawiarniach największych miast europejskich. Problem w tym, że to jest błędne i dramatycznie naiwne podejście.

Stosunkowy komfortowy poziom życia Europa zawdzięcza właśnie temu, że kiedyś przodowała jeśli chodzi o technologie, gospodarkę i przemysł. Co więcej, to nowe technologie i dynamizm gospodarki są kluczem do skutecznej dekarbonizacji. Dziś europejska gospodarka znalazła się w głębokiej stagnacji, większość państw europejskich jest wysoce zadłużone – co świadczy o tym, że ich obywateli nie stać na poziom życia do którego przywykli – a na dodatek czeka nas demograficzne tsunami. Jedyną metodą na uniknięcie zbliżającej się katastrofy – zarówno w wymiarze społecznym jak i klimatycznym – jest powrót na ścieżkę innowacyjności technologicznej i wzrostu gospodarczego.

Jeśli zaś chodzi o tę innowacyjność technologiczną to w pierwszym rzędzie postawiłbym kwestię roli sektora prywatnego. Mówiąc krótko, sektor prywatny lepiej sobie radzi z innowacyjnością, konkurencyjnością, jest bardziej elastyczny i szybciej reaguje. Natomiast tam gdzie mamy przerost państwa i kontrolowanych przez nie przedsiębiorstw, tam tej innowacyjności jest mniej.

Drugi element to z całą pewnością kwestia rynku finansowego. Jeff Bezos podsumował to dobrze w jednym z ostatnich wywiadów, mówiąc, że jedną z ogromnych zalet Stanów Zjednoczonych jest to, że zasadniczo jakikolwiek szalony pomysł się tam pojawi, istnieje duże prawdopodobieństwo, że pozyska się dla niego finansowanie na wczesnym etapie rozwoju.

Oczywiście istnieje przy tym świadomość, że 95% tego typu projektów zbankrutuje, ale 5%, które pozostanie, będzie budować innowacyjność napędzającą gospodarkę. Tego w Europie nie ma. Mamy kulturowo problem z zaakceptowaniem porażek. Traktuje się je jako coś, co definitywnie wyklucza człowieka. W USA panuje bardziej optymistyczne podejście, a porażki traktuje się jako okazję do nauki.

Kolejna sprawa to rozmiar amerykańskiego rynku kapitałowego. Europa będzie bardzo potrzebowała kapitału prywatnego dla rozwoju. Większość rozwiniętych państw UE jest wysoce zadłużona i wydatki związane z obronnością, transformacją energetyczną, uprzemysłowieniem i budowaniem na miejscu silnych łańcuchów dostaw, będą musiały być planowana z wykorzystaniem kapitału prywatnego.

Wysokie zadłużenie to nie tylko domena Europy, a zarówno Stany Zjednoczone jak i Chiny hojnie dotują badania w obszarze sztucznej inteligencji. Z jednej strony są to setki miliardów dolarów, z drugiej miliardy juanów.

W przypadku amerykańskiego programu Stargate, który zakłada przeznaczenie 500 mld dolarów na rozwój AI, zaangażował się w niego sektor prywatny, czyli spółki SoftBank, OpenAI, czy Oracle. Nie ma tam finansowania państwa. Faktem jest natomiast, że ze strony rządu amerykańskiego można spodziewać się zdecydowanego i szybkiego działania w zakresie tworzenia warunków dla budowy infrastruktury energetycznej, która będzie obsługiwała serwerownie, czy też udzielanie pozwoleń na ich budowę.

Moim zdaniem dialog sektora publicznego z prywatnym jest zdrowy, o ile jest otwarty, publiczny i przejrzysty. Choćby dlatego, że sektor prywatny jest na tyle konkurencyjny wewnątrz, że każdy będzie patrzył, czy ktoś tego nie nadużywa. Patologie związane z oligarchizacją najczęściej pojawiają się w momencie, gdy te relacje są tematem tabu i wszystko odbywa się za zamkniętymi drzwiami.

Takiego podejścia polegającego na otwartości względem biznesu bardzo brakuje w Europie. Przy kształtowaniu regulacji skierowanych do gospodarki Unia w większym stopniu powinna uwzględniać głos przedsiębiorców i liderów biznesowych, a może mniej słuchać prawników.

Zatrzymując się przy regulacjach, jaki wpływ na europejską scenę technologiczną miało rozporządzenia o sztucznej inteligencji?

Większości definicji z tego rozporządzenia, jest tak nieprecyzyjna, że podmioty tworzące rozwiązania oparte o sztuczną inteligencję nie wiedzą w jakim reżimie będą funkcjonować. Podstawowym problemem tego rozporządzenia jest to, że ono jest po prostu przedwczesne. O wiele lepiej buduje się regulacje, kiedy już wiemy, co regulujemy.

Po pierwsze AI jest technologią uniwersalnego przeznaczenia. Będzie wszędzie, w każdym otaczającym nas urządzeniu, tak jak elektryczność. Nie jest do końca jasne czy potrzebujemy jednego aktu prawnego, który reguluje sztuczną inteligencję, czy też wiele różnych przepisów odnoszących się do poszczególnych jej aplikacji i zastosowań?

Po drugie przypomnijmy sobie pojawienie się pierwszych pecetów i problemu komputerowych wirusów. Tutaj naturalną odpowiedzią była technologia, czyli wyścig zbrojeń pomiędzy złymi aktorami i firmami, które zaczęły budować programy antywirusowe. W przypadku sztucznej inteligencji może być podobnie.

Wszystkim na rynku łącznie z dużymi firmami technologicznymi zależy na bezpieczeństwie systemów AI. Czasami dla prawodawcy dobrą rzeczą jest zrobić krok wstecz i patrzeć jak coś działa i się rozwija, reagując dopiero wtedy, kiedy jest taka konieczność. Nie próbować tworzyć regulacje na wszelki wypadek wobec przyszłych ewentualnych problemów.

Unikanie ryzyka za wszelką cenę nie służy innowacjom.

Dokładnie tak. Na tym polega właśnie problem, że czasami unikanie wszelkiego ryzyka jest bardzo ryzykowną strategią. W szczególności gdy mamy do czynienia z technologią, która ma znaczenie w geopolityce. Sztuczna inteligencja doprowadzi do radykalnego wzrostu efektywności przedsiębiorstw i naukowców. Jak Europa ma konkurować ze Stanami Zjednoczonymi czy Chinami jeśli niektóre bardziej zaawansowane modele udostępniane są tutaj z opóźnieniem z uwagi na niepewność regulacyjną?

Jakie podejście panuje w Stanach Zjednoczonych?

W tej chwili z całą pewnością mamy do czynienia z deregulacją. Dekret prezydenta Bidena dotyczący wykorzystywania sztucznej inteligencji został uchylony natychmiast w pierwszych dniach prezydentury Trumpa. On trochę przypominał nasz unijny AI Act.

Istnieje konsensus co do tego, że pewne regulacje, jeśli powstaną, będą musiały powstać na gruncie federalnym. Nikt nie twierdzi w Stanach Zjednoczonych, że regulacje sztucznej inteligencji nigdy nie będą potrzebne, tylko chodzi o to, by nie zastopować rozwoju tej technologii i ingerować wtedy, kiedy realnie pojawi się problem.

Deregulacja pojawiła się w USA także na rynku cyfrowych aktywów.

W przypadku kryptoaktywów, administracja Trumpa przyjęła bardzo liberalne podejście. To radykalny zwrot w stosunku do surowych zasad wprowadzonych za prezydentury Bidena – zwłaszcza przez przewodniczącego SEC, Gary’ego Genslera. Zaostrzone regulacje do pewnego stopnia miały swoje uzasadnienie – w czasie covidowej hossy i zerowych stóp procentowych pojawiło się wiele nieuczciwych projektów, czego symbolem był upadek giełdy FTX.

Ostrożność regulatorów była więc trochę zrozumiała, bo jak każdy sektor finansowy, kryptoaktywa wymagają nadzoru. Rynki finansowe pozbawione jakichkolwiek regulacji nie szukają stanu równowagi i mają tendencję do generowania kryzysów. Ważne jednak, żeby nie pójść za daleko w drugą stronę i nie ograniczyć regulacjami innowacji.

Czy rynek kryptowalut w USA nie wszedł właśnie w stan nierównowagi w drugą stronę? Prezydent wydający własny token do spekulacji – tego jeszcze nie było.

Przyznam, że nie jestem fanem takich inicjatyw, ponieważ wbrew pozorom te wszystkie tzw. memiczne tokeny, źle służą tej branży i nie przyczyniają się do rozwoju innowacji. Ogólnie rzecz biorąc dostrzegając potencjał tej technologii na rynku, uważam, że cała ekscytacja tym spekulacyjnym kasynem, które rośnie wokół niektórych tokenów, jest czymś niepokojącym.

Czy to bańka?

Trudno powiedzieć. Z bańkami jest tak, że najczęściej się ich nie widzi. Tak długo jak ludzie mówią o czymś, że jest bańką, nie jest tragicznie. Najgorzej zaczyna być wtedy, gdy wszyscy uważają, że sytuacja jest pod kontrolą. Wydaje mi się, że w tej chwili, jeżeli te bańki się pojawiają, dotyczą poszczególnych aktywów np. memecoinów.

Skłonność do hazardu to element ludzkiej natury i zakazy nie wyplenią tego zjawiska, ale trzeba dbać o ochronę osób, które nie zdają sobie sprawy tego z tego, co robią. Tutaj potrzebne są regulacje i Unia Europejska wbudowała taki mechanizm w MiCA.

Jak ocenia Pan unijne regulacje rynku kryptowalut, czyli właśnie MiCA? Nie jest kolejnym przykładem przeregulowania?

W mojej osobistej ocenie co do zasady nie, choć zawsze można dyskutować o szczegółach. Regulacje technologii blockchain są konieczne, by sektor mógł się rozwijać i nie służył praniu brudnych pieniędzy. Problemem w Polsce jest brak ustawy o rynku kryptoaktywów, implementującej unijne prawo. To prowadzi do napięć między branżą a regulatorem.

Jedną z płaszczyzn sporu jest okres przejściowy, który zgodnie z MiCA powinien wynosić w przypadku polskich firm półtorej roku, ponieważ ustawa go skracająca nie została przyjęta w odpowiednim terminie. Państwo pozostaje jednak na stanowisku, że obowiązywać ma krótszy okres przejściowy wyznaczony w przyszłej ustawie. To wysyła w świat sygnał, że Polska nie sprzyja innowacjom.

Jakie będzie to mieć konsekwencje?

Firmy przeniosą działalność do innych krajów UE i nadal będą działać w Polsce, tyle że bez wpływów podatkowych dla państwa polskiego i opłat dla regulatora. Stracą też pracownicy sektora blockchain. Zamiast zaostrzać przepisy i skracać okresy przejściowe, potrzebny jest dialog, jak wdrożyć MiCA i regulacje TFR, tak by zapewnić bezpieczeństwo i płynność transformacji.

W ostatnim pytaniu wróćmy jeszcze na moment do Unii Europejskiej. Jakie podejście powinna przyjąć w kwestii regulacji?

Podstawą powinna być powściągliwość i rozmowa z biznesem. AI Act w obecnym kształcie nigdy by nie powstał, gdyby słuchano największych europejskich firm. Nadmierne regulacje stawiają je w niekonkurencyjnej pozycji wobec USA i Chin. Tak samo w transformacji energetycznej – walka z kryzysem klimatycznym jest ważna, ale bez współpracy z biznesem doprowadzi do tego, że prąd w Europie będzie trzy razy droższy niż w Stanach.

Trzeba pamiętać o tym, że kapitał jest jak rzeka – zawsze znajdzie ujście. Przykładowo przeregulowanie banków stworzyło przestrzeń dla funduszy oferujących tzw. private credit, które nie są objęte tak surowymi wymogami. Politycy często przedstawiają regulacje jako rozwiązania typu win-win, ale w rzeczywistości każda regulacja ma koszty. Przykład? Orzecznictwo TSUE w sprawie kredytów frankowych – dziś to korzyść dla frankowiczów, ale najprawdopodobniej koszty poniesie młode pokolenie w postaci podwyższony marż na kredytach mieszkaniowych, które uwzglądniać będą podwyższone ryzyko umów konsumenckich. Co zrobią politycy? Uregulują wysokość marż? To zapewne doprowadzi do deficytu na rynku kredytów – skutki reglamentowania rynku przerabialiśmy już w PRL-u.

Regulacje muszą być pragmatyczne, a nie ideologiczne. Bez tego czeka nas stagnacja, odpływ innowacji i osłabienie konkurencyjności Europy.

Tomasz Sójka – profesor doktor habilitowany nauk prawnych zatrudniony jako profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, adwokat. Specjalizuje się w prawie spółek i rynku kapitałowego, a także w prawie nowych technologii. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji UAM w Poznaniu. Stypendysta Uniwersytetu Oxfordzkiego, De Paul University w Chicago, oraz Instytutu TMC Assera w Hadze.

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *