Centralne banki dysponują CBDC, natomiast podmioty pozabankowe ze świata kryptowalut – stablecoinami. Można dojść do wniosku, że banki zaniechały rywalizacji o nowy standard waluty w przestrzeni cyfrowej. Jednakże, późny start wcale nie musi oznaczać porażki, zwłaszcza gdy posiada się ukryte, znaczące atuty.
Funkcjonowanie przez całą dobę, natychmiastowa i nieodwracalna realizacja transakcji tu i teraz, a ponadto możliwości wykorzystania algorytmów, które umożliwią uruchamianie pieniądza nie tylko przez działania ludzi, ale również w oparciu o inteligentne kontrakty. W tle pewna forma zdecentralizowanego rejestru. W ten sposób w skrócie można przedstawić podstawy „nowej cyfrowej waluty”, która kształtuje się na naszych oczach.
Upraszczając nieco, można stwierdzić, że obecnie w ekonomii spotykamy się z trzema typami waluty:
- Walutą banku centralnego. Przykładem może być gotówka znajdująca się w portfelu lub zapisy na kontach w NBP, EBC czy innej instytucji pełniącej funkcję „banku banków”.
- Walutą banków komercyjnych. Są to zapisy na kontach bankowych, które aktywujemy za pomocą instrumentów płatniczych, takich jak karta płatnicza lub BLIK.
- Walutą „prywatną”, która pełni wyłącznie funkcje płatnicze i powstaje jedynie poprzez konwersję z dwóch poprzednich form. Przykładem może być pieniądz elektroniczny, zgodnie z europejskimi regulacjami. Jeśli przypomnimy sobie początki Revoluta, kiedy oferował on jeszcze nieoprocentowane „portfele”, a nie konta, to może on stanowić przykład tej kategorii.
Nową postacią waluty pierwszego rodzaju jest CBDC, cyfrowa waluta banku centralnego. Obecnie działa ona tylko w kilku państwach, ale dziesiątki banków na całym świecie mniej lub bardziej poważnie się nią zajmują. Nową postacią waluty trzeciego typu można nazwać współczesne, regulowane stablecoiny, czyli kryptowaluty stabilne względem konkretnej oficjalnej waluty (np. e-money tokens przewidziane przez unijną regulację MiCA). Gdzie jednak w tym zestawieniu podziała się „nowa” waluta banków komercyjnych? Z pewnością nie zyskała ona takiego uznania jak jej towarzysze. Jest to tak zwany stokenizowany depozyt.
Co odróżnia stablecoin od stokenizowanego depozytu?
Stablecoiny i stokenizowane depozyty (lub tokeny depozytowe) wykazują na pierwszy rzut oka kilka wspólnych cech, wynikających głównie z podobnych podstaw technologicznych. Mają one służyć przede wszystkim do realizacji płatności, bez opóźnień charakterystycznych dla systemów rozliczeń międzybankowych. Transfer tokena to rozliczenie i realizacja transakcji w jednym, odbywające się równocześnie, podobnie jak przy wręczeniu banknotu.
Zarówno stablecoiny, jak i stokenizowane depozyty przejmują unikalne niegdyś właściwości nieoficjalnych kryptowalut – programowalność i niezależność od infrastruktury finansowej poprzedniej ery. Na tym jednak podobieństwa się kończą.
Stablecoiny emitowane są w oparciu o rezerwy waluty, w proporcji „jeden do jednego”. Reprezentują zatem w cyfrowym świecie walutę oficjalną, która w „świecie analogowym” jest przechowywana, niezależnie od majątku emitenta, w postaci depozytów bankowych, bonów skarbowych lub innych bezpiecznych aktywów.
Stokenizowane depozyty to oficjalna waluta banków komercyjnych w nowej formie. Depozyty pozostające w bilansie banku uzyskują cyfrową postać tokenów, ale zachowują cechy swojego „analogowego” odpowiednika:
- Podlegają ochronie w ramach systemu gwarantowania depozytów, w przypadku upadłości banku.
- Mogą być oprocentowane, co jest niedozwolone w przypadku regulowanych stablecoinów (np. MiCA w Europie czy GENIUS Act w Stanach Zjednoczonych).
Konsekwencją tych różnic jest wpływ na płynność sektora bankowego. Stablecoiny wyprowadzają środki i zamrażają je, ponieważ przynajmniej część rezerw stanowiących podstawę emisji trafia poza sektor bankowy. W przypadku stokenizowanych depozytów taki efekt nie występuje, a zwolennik mnożnikowego podejścia do opisu procesu tworzenia waluty powiedziałby, że „banki mogą wykorzystać te środki w procesie udzielania kredytów”.
Banki mogą postawić na oba konie w wyścigu
W ostatnich miesiącach pojawiło się wiele doniesień o bankach angażujących się w tworzenie, samodzielnie lub w większych sojuszach, własnych stablecoinów. Informacje tego typu docierają z USA, a także z Europy. Jednocześnie instytucje bankowe, często te same, pracują nad tokenami depozytowymi w różnej formie. Mimo że stablecoiny zyskały znacznie większą popularność, to nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte. Zwłaszcza, że nie mamy do czynienia z sytuacją, w której wygrać musi tylko jeden standard.
Jednym z możliwych scenariuszy jest podział rynku między cyfrową walutę bankową a walutę prywatną. Ta pierwsza mogłaby stać się preferowaną formą rozliczeń i zarządzania płynnością (np. wewnątrz dużych, wielooddziałowych korporacji) dla dużych przedsiębiorstw. Transakcje hurtowe, za którymi stoją banki, stanowią dla takiego klienta mniej ryzykowną opcję niż „prywatne” tokeny.
Stablecoiny miałyby szansę zaistnieć w rozliczeniach P2P, handlu elektronicznym, globalnych przekazach pieniężnych i innych, bardziej „detalicznych” scenariuszach. Również w tym obszarze banki mogą odgrywać ważną rolę jako emitenci, choć mają już poważnych konkurentów, przynajmniej w niektórych częściach świata.