Oprócz Sił Kosmicznych USA swoje dowództwo tego typu mają też Francuzi i Niemcy. Wkrótce do tego elitarnego grona dołączy Polska, co ogłosił ostatnio wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz
Michał Duszczyk
Izrael podczas niedawnego ataku rakietowego ze strony Iranu dokonał zestrzelenia jednego z pocisków balistycznych w przestrzeni kosmicznej. Do jego „przechwycenia” doszło na wysokości ponad 100 km, czyli pułapie, w którym dotychczas nie umieszczano zbyt często broni. To jednak nie pierwszy przypadek, gdy izraelski system obrony powietrznej zneutralizował atak wroga poza ziemską atmosferą. Już w październiku ub.r. IDF (Siły Obrony Izraela) zniszczyły rakietę odpaloną przez Huti z terytorium Jemenu. Do zestrzelenia doszło wówczas nad Morzem Czerwonym, po tym gdy przeleciała ona 1600 km. Do neutralizacji zagrożenia wykorzystano tzw. pozaatmosferyczny zestaw obronny Arrow 3, wyposażony w rakiety dalekiego zasięgu, projektowane z myślą o zwalczaniu celów właśnie na wysokości ponad 100 km.
Broń nuklearna na orbicie?
System Arrow, zaprojektowany m.in. do walki w przestrzeni kosmicznej, nie jest wcale najnowszym rozwiązaniem – opracowywany było on bowiem przez ostatnie 25 lat. W tym czasie poza ziemską atmosferą użyto go jednak tylko dwa razy. Powód? Wysokie koszty. Eksperci nie mają wątpliwości, że – wraz z rozwojem technologii – ta bariera będzie zanikać. Tym bardziej że w sytuacji widma wojny cena bezpieczeństwa przestaje się liczyć. Można się zatem spodziewać, że pociski w kosmosie wybuchać będą coraz częściej. Eksperci twierdzą, iż przestrzeń wysoko nad naszymi głowami stanie się areną zmagań o militarny prymat na równi z konfliktami zbrojnymi na lądzie czy morzu. I to jeszcze z innego powodu.
Chodzi o satelity, które stały się kręgosłupem realizowania globalnej komunikacji, nawigacji i nadzoru. Ich ochrona oraz możliwości zniszczenia takiej infrastruktury po stronie wroga to dla walczących stron możliwość zdobycia realnej przewagi na polu bitwy.
Sam pomysł rozmieszczenia platform broni w kosmosie nie jest nowy – był przedmiotem debaty od dziesięcioleci. I choć traktat o przestrzeni kosmicznej z 1967 r., który podpisała ponad setka państw, zabrania umieszczania broni jądrowej lub innych rodzajów broni masowego rażenia na orbicie, nie wprowadza podobnego zakazu dla tej konwencjonalnej. A to oznacza, że furtka jest otwarta. Przekroczenie tej granicy to krok ku pełnoskalowym „gwiezdnym” wojnom. A o tym, że ta linia jest bardzo cienka, świadczą słowa Konstantina Woroncowa z rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, szefa misji przy ONZ, który po wybuchu wojny w Ukrainie zagroził, że nie wyklucza likwidacji amerykańskich satelitów krążących nad frontem. Ostrzegł, że nawet cywilne satelity „mogą stać się uzasadnionym celem odwetu” (mając na myśli infrastrukturę komunikacyjną Starlink). Prowokacja spotkała się z reakcją Waszyngtonu. Generał Thomas Ayres, założyciel Sił Kosmicznych Stanów Zjednoczonych (United States Space Force, USSF), wezwał do zdecydowanych działań, które nie pozwolą Moskwie „rozszerzyć konfliktu zbrojnego na niską orbitę okołoziemską”.
Jak podaje „New York Times”, zagrożenie jest tym bardziej realne, że Kreml – jak w lutym br. szefowie amerykańskiego wywiadu informowali Kongres – pracuje nad głowicami nuklearnymi, które mają zostać umieszczone na orbicie. Chodzi o pociski Nudol, zaprojektowane do zwalczania satelitów. Rosja przeprowadziła już kilka udanych testów tego systemu.
Kraj ten umieszcza też na orbicie coraz więcej własnych sputników o przeznaczeniu stricte militarnym. Na ich pokładzie mają być instalacje mogące produkować wystarczająco energii, by za pomocą potężnych impulsów elektromagnetycznych „wyłączać” satelity przeciwnika.
Laserem w satelitę
Juliana Suess, ekspertka ds. wojskowości w Royal United Services Institute w Londynie, mówi wprost o realnym niebezpieczeństwie eskalacji konfliktu w kosmosie. Jej zdaniem atak w tej przestrzeni ma jednak dziś wiele wad: jest drogi, skomplikowany i zbyt widoczny. – Jeśli się uda, wszyscy będą wiedzieć, kto jest jego sprawcą – zauważa na łamach „Der Spiegel”.
Mimo to „gwiezdny” wyścig zbrojeń już ruszył, a swój potencjał mocno rozwija Pekin. Jak kilka dni temu ostrzegł szef NASA Bill Nelson, Chiny poczyniły niezwykłe postępy – w ciągu ostatnich pięciu lat podwoiły liczbę rocznych startów kosmicznych i ponadtrzykrotnie zwiększyły liczbę ładunków umieszczanych na orbicie. – W tym, co robią, są jednak bardzo skryte – tłumaczył podczas niedawnej debaty na Kapitolu.
Eksperci sugerują, iż Chiny dysponują np. naziemnymi laserami, które potrafią uszkadzać czujniki satelitów.
Bezsprzecznie największą potęgą militarną w kosmosie są jednak Amerykanie. USSF szykuje się właśnie do testów zaawansowanych satelitów mogących śledzić nawet pociski hipersoniczne. W przyszłym roku zaś armia przeprowadzi pierwsze na świecie ćwiczenia wojskowe na orbicie. A pomogą w nich prywatne firmy. Podczas manewrów statek zbudowany przez Rocket Lab ma ścigać satelitę start-upu True Anomaly.