Kina ogarnęła przejmująca pustka po seansach „Domu dobrego”. Kryminolog: Agresja to nie wyjątek. To powszedniość.

Agresja w rodzinie to nie wyjątek czy anomalia, lecz powszechny schemat zamaskowany pod płaszczykiem normalności. Nadzór, poczucie wstydu i zamilczenie powodują, że osoby pokrzywdzone nie uciekają od swoich prześladowców, a ci czerpią korzyści z akceptacji społecznej – oznajmiła PAP prof. Magdalena Grzyb, specjalistka w dziedzinie kryminologii z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Przejmujca Cisza W Kinach Na Domu Dobrym Kryminoloka Przemoc To Nie Patologia To Codzienno 80c0ae2, NEWSFIN

/ You Tube

PAP: Obraz filmowy „Dom dobry” po raz kolejny wywołał debatę na temat agresji. Czy to, co dostrzegamy na dużym ekranie, to wyolbrzymienie, czy rzeczywistość?

Magdalena Grzyb: To autentyczność, ale bez retuszu. Wojciech Smarzowski przedstawia nie „patologie”, a nasze znane mechanizmy: zamilczenie, usprawiedliwianie, wstyd. Przemoc w rodzinie nie rozgrywa się w ciemności – ma miejsce w salonie, przy stole, w rodzinach, które z zewnątrz sprawiają wrażenie normalnych.

PAP: Kto stosuje przemoc – mężczyźni czy kobiety?

M.G.: Zarówno jedni, jak i drugie, aczkolwiek nieproporcjonalnie. Mężczyźni uderzają mocniej i częściej zwyciężają, ponieważ posiadają przewagę fizyczną, naturalną tendencję do agresji i społeczną zgodę na używanie siły. Kobiety także bywają sprawcami, choć rzadziej się o tym mówi, a jeśli już, to często to uwydatnia. Zdarza się tak zwana presja psychiczna, emocjonalna, finansowa. Lecz zasadniczo to kobiety częściej padają ofiarą agresji, ponieważ funkcjonują w społeczeństwie, w którym mężczyźni wciąż pragną nad nimi górować, a agresja jest do tego środkiem.

PAP: Zatem agresja nie jest związana z płcią?

M.G.: Nie porównywałabym tego w ten sposób. Jako kryminolog muszę stwierdzić, że jednak jest. Mężczyźni częściej sięgają po agresję, co nie oznacza, że kobiety nigdy tego nie robią. Odnosimy się do statystycznych rezultatów. Przemoc ma wiele oblicz i różne podłoża. Kobiety również umieją dominować – uczuciowo, werbalnie, aktualnie także materialnie. Ale różnica sprowadza się do konsekwencji: mężczyzna dysponuje większym potencjałem do fizycznej destrukcji innej osoby.

Biologia jest faktem, a kultura dodaje swoje – mężczyźni są uczeni, że złość można wyładować siłą, a kobiety, że powinny znosić i hamować. Badacze akcentują również, że mężczyźni mają, podkreślę – z reguły – skłonność do kierowania agresji na zewnątrz, a kobiety do wewnątrz, czyli w zachowania autodestrukcyjne.

PAP: Niemniej jednak zdarza się, że to kobiety zabijają.

M.G.: Zgadza się. Najczęściej po latach doświadczania agresji ze strony partnera. W dokumentach sądowych widać, że zabijały, by przetrwać – nie z nienawiści, lecz z rozpaczy. Ale są też kobiety, które wykorzystują przemoc w związku – psychicznie, emocjonalnie, niekiedy fizycznie. Agresja to nie tylko kwestia płci, lecz także cech osobowości i relacji, w której jedna osoba ma przewagę, a druga traci kontrolę.

PAP: Często słyszymy: „ona także była toksyczna”.

M.G.: Ponieważ łatwiej tak powiedzieć, niż przyznać, że ktoś doznał krzywdy. Społecznie preferujemy dostrzegać „konflikt” niż przestępstwo. Ale nie każda sprzeczka to przemoc. Przemoc rozpoczyna się tam, gdzie jedna osoba świadomie narusza granice drugiej. I dotyczy to obu płci.

PAP: Kiedy kobiecie powinna włączyć się lampka ostrzegawcza? Co świadczy o tym, że ukochana osoba przeistacza się w tyrana?

M.G.: Bez wątpienia wcześniej, niż zazwyczaj się to dzieje. Przemoc w związku rzadko startuje od uderzenia. Najpierw pojawia się kontrola: sprawdzanie komórki, ocenianie stroju, ograniczanie kontaktów „dla twojego dobra”, permanentna krytyka, wyśmiewanie uczuć. Następnie izolacja – „nie lubię twoich znajomych”, „twoja rodzina ma na ciebie zły wpływ”. Kolejnym znakiem ostrzegawczym jest strach: jeśli kobieta zaczyna kalkulować każde słowo, by „nie wywołać” partnera, jeśli czuje spięcie, gdy słyszy, że on wraca do domu – to już nie jest związek, to sygnały niebezpieczeństwa.

Alarm powinien się włączyć wtedy, gdy granice kobiety są notorycznie przekraczane, a ona coraz częściej go tłumaczy: „może przesadzam”, „może miał zły dzień”. To właśnie ten moment, w którym warto poszukać pomocy, zanim przemoc stanie się oczywista i fizyczna.

PAP: Mówi się o tzw. cyklu przemocy. Czy „miesiąc miodowy” po akcie agresji naprawdę istnieje?

M.G.: Istnieje, ale jest bardzo mylący. Właśnie z tego powodu ofiary często nie odchodzą od swoich oprawców. Po eskalacji agresji sprawca może odczuwać wstyd, obawę przed konsekwencjami, czasem szczere wyrzuty sumienia. Pojawiają się przeprosiny, deklaracje poprawy, podarunki, czułość. To daje złudzenie, że „teraz będzie dobrze”, a ofiara chwyta się tej nadziei, ponieważ każdy chce wierzyć, że osoba, którą kocha, rzeczywiście ją kocha.

Problem polega na tym, że ten etap stanowi tylko fragment cyklu – napięcie wraca, zachowania kontrolne wracają, a przemoc przybiera na sile. Z badań i doświadczeń wielu organizacji wynika, że z każdym następnym cyklem jest gorzej. „Miesiąc miodowy” nie jest dowodem zmiany, tylko przerwą przed kolejnym atakiem. I to jest pułapka: im bardziej widowiskowe przeprosiny, tym silniej ofiara wierzy, że tym razem będzie inaczej. Niestety – rzadko tak jest.

PAP: Skąd to ciągłe usprawiedliwianie oprawców?

M.G.: Z tradycji. Przez pokolenia wierzono, że „sprawy domowe” rozstrzyga się w zaciszu czterech ścian. Obecnie mamy odmienne prawo, lecz te same nawyki: milczenie, niechęć do wtrącania się w życie prywatne. Poza tym nadal mamy stereotypy: kobieta, która podniesie ton głosu, to „histeryczka”, a mężczyzna, który się nie broni, to „słabeusz”. I to osadza ludzi w rolach, które sprzyjają przemocy.

PAP: Dlaczego ofiary nie odchodzą?

M.G.: Ponieważ się boją, ponieważ nie mają dokąd pójść, ponieważ są bardzo zaangażowane emocjonalnie. Kobiety często są także zależne finansowo, mężczyźni – emocjonalnie lub społecznie. On nie zgłosi się na policję, bo kto mu uwierzy? Ona – bo wie, że nikt jej nie zapewni bezpieczeństwa. To nie jest kwestia braku śmiałości, lecz braku systemu, który by ją wspierał.

PAP: A policja, sądy?

M.G.: Wciąż reagują z ociąganiem. Zbyt często słyszę, że funkcjonariusz policji mówi: „to sprawa rodzinna” albo że mężczyzna zgłaszający przemoc spotyka się z kpinami. Brakuje empatii, ale też wiedzy. Ofiara nie zawsze ma obrażenia. Czasami ma tylko strach i wstyd, a to trudniej udowodnić.

PAP: Wspomniała pani o wychowaniu. Co możemy uczynić, aby przyszłe pokolenia nie powielały tych schematów?

M.G.: Przestać wychowywać dziewczynki na „posłuszne” i chłopców na „odważnych”. Uczyć jednych i drugich, że mają prawo do granic, że przemoc nie jest metodą na rozwiązanie konfliktu. Dziewczęta powinny mieć zajęcia z samoobrony – nie po to, aby się biły, lecz aby wiedziały, że mają możliwość się bronić. To daje poczucie sprawstwa. Chłopcy natomiast powinni uczyć się kontrolowania emocji i rozumienia słabości, i akceptowania kobiecego „nie”.

PAP: Co zatem trzeba zmienić?

M.G.: Przede wszystkim nazywać rzeczy po imieniu. Agresja to nie spór, lecz przestępstwo. Po drugie, interweniować – nawet jeśli to „tylko krzyk za ścianą”. Po trzecie, wychowywać dzieci w taki sposób, aby rozumiały, że siła nie uprawnia do dominacji. Wtedy może wreszcie przemoc przestanie być częścią codzienności.

PAP: Czy wierzy pani, że ten moment nastąpi?

M.G.: Chciałabym w to wierzyć. Ale to nie zdarzy się samoistnie. Każde „nie” dla przemocy – sąsiada, kolegi, polityka, gwiazdy – to krok w dobrą stronę. Im mniej będziemy pobłażliwi wobec przemocy, tym prędzej zniknie ona z naszych domów.

Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)

mir/ jann/ mhr/

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *