Prof. Hausner ostrzega nowy rząd. „To będzie wyjątkowo trudne”

Decyzje w tej dziedzinie będą wyjątkowo trudne. Ale ścieżka dojścia do urealnienia i urynkowienia cen energii jest niezbędna – tak o podwyżkach cen prądu mówi w rozmowie z money.pl prof. Jerzy Hausner, ekonomista i były wicepremier. Tłumaczy także, co niepokoi go w finansach publicznych i jaką opozycją będzie PiS.

Prof. Hausner przestrzega nowy rząd ws. cen energii i mówi, co niepokoi go w finansach publicznych (Licencjodawca, Wojciech Strozyk/REPORTER)

Damian Szymański, Łukasz Kijek: Jest źle?

Prof. Jerzy Hausner: Zależy, na co spojrzymy.

Gospodarka naszego kraju ostatnio nie radziła sobie najlepiej.

To prawda. Poziom aktywności gospodarczej kształtuje się niekorzystnie. Ostatnie prognozy wskazują, że w 2023 r. będziemy mieli wzrost PKB rzędu 0,4-0,5 proc. Poziom ten jest nie tylko niski, ale także gwałtownie spadł w ciągu ostatnich ośmiu kwartałów. Osiem kwartałów temu mieliśmy wzrost na poziomie 8 proc., a teraz spadamy do zera. To oznacza gwałtowne wygaszenie dynamiki wzrostu gospodarczego, a tym samym osłabienie potencjału wzrostu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Polska po 8 latach rządów PiS. Prof. Leszek Balcerowicz postawił diagnozę

Czyli spadamy z wysokiego konia?

I to właśnie jest szczególnie niepokojące. Spojrzenie na strukturę gospodarki jasno pokazuje, że wpływ na ten spadek wywarła głównie bardzo wysoka inflacja, która znacznie przewyższyła dynamikę dochodów, zwłaszcza wynagrodzeń. To zmniejszyło siłę nabywczą bieżących dochodów i spowodowało spadek konsumpcji. Obecnie jest już nieco lepiej i dynamika wzrostu płac przewyższa inflację. Popyt konsumpcyjny wzrośnie, ale inflacja też.

Ale dane z polskich firm nie są jakoś bardzo optymistyczne.

W ostatnich kwartałach mieliśmy ujemną dynamikę produkcji przemysłowej. Tu można mówić o recesji. Jednym z pozytywnych, ale prawdopodobnie przejściowych czynników, jest wysoka dynamika produkcji budowlanej. Jednak należy zauważyć, że jest to rok przedwyborczy dla samorządów, co skłania władze lokalne do nasilenia inwestycji.

Z kolei jeśli spojrzymy na dynamikę eksportu, to dane roczne nie wyglądają najlepiej. Nie odnotowujemy znaczącego wzrostu produkcji eksportowej. Kluczowym elementem jest jednak uporczywie niska dynamika inwestycji przedsiębiorstw. W drugim kwartale GUS odnotował dwucyfrowy wzrost inwestycji, ale to wynika w dużej mierze ze zmiany statystycznej dotyczącej udziału zapasów w PKB.

Czy w takim razie można powiedzieć wprost, że Polska otarła się o recesję?

Mamy do czynienia z problemem stagnacji gospodarczej. To nie jest pełnowymiarowa recesja. Nie ma też dobrych perspektyw na stabilny, trwały i wysoki wzrost gospodarczy. Jednocześnie dynamika dochodów nie jest zgodna z założeniami ustawy budżetowej, a sytuacja finansów publicznych jest nieczytelna i coraz gorsza. Dochody budżetowe na przyszły rok są przeszacowane.

Jak ocenia pan zatem stan finansów publicznych? Jest tak dobrze, jak mówi odchodzący rząd, czy tak źle jak mówi przyszła władza?

Jestem przede wszystkim zaniepokojony brakiem rzetelności informacyjnej w finansach publicznych. Istnieją wątpliwości dotyczące sposobu, w jaki są prezentowane dochody i wydatki. Szybko rosnący poziom zadłużenia publicznego jest kolejnym problemem.

Przecież rządzący twierdzą, że wszystko raportują zgodnie ze standardami.

Jeśli spojrzymy na projekt budżetu na przyszły rok, który zostawia obecny rząd, to zauważamy, że zaplanowany został deficyt budżetowy na poziomie ok. 5 proc. PKB. Nikt rozsądny nie uzna, że jest to bezpieczny poziom. A jednocześnie dochody są w nim zawyżone i możliwe na tym poziomie tylko, kiedy inflacja będzie znacznie wyższa niż prognozowana. Ale to z kolei miałoby negatywne skutki na poziom produkcji i perspektywy wzrostu gospodarczego.

Czyli wtedy, gdy Polacy zapłacą podatek inflacyjny?

Musimy się spodziewać, że inflacja będzie wyższa. Ostatnie dane pokazują odczuwalne spowolnienie inflacji, ale wkrótce będziemy znów doświadczać jej wzrostu do poziomu 7-8 proc.

Diagnoza, którą pan stawia, pokazuje, że przyszły minister finansów będzie miał nie lada kłopoty.

Nasza gospodarka zmaga się ze stagnacją, a finanse publiczne są głęboko niezrównoważone. Dodatkowo, perspektywa inflacji wprowadza dodatkowy element niepewności.

Najnowsze prognozy NBP pokazują, że z inflacją nie zejdziemy do celu nawet do końca 2025 r. Inflacja będzie najważniejszym problemem na lata?

Inflacja nadal pozostaje na wysokim poziomie. W październiku wyniosła ona 6,6 proc., ale w listopadzie i grudniu trochę wzrośnie. Jednym z czynników, który wpłynął na obecnie niższą inflację, były interwencje rządowe, które miały na celu obniżenie cen paliw i energii elektrycznej przed wyborami. Teraz gdy ceny wracają do normalności, można spodziewać się, że wpłynie to na wzrost wskaźnika inflacji.

Inny ważny aspekt to inflacja bazowa, która wskazuje na utrzymujący się wysoki poziom inflacji, nawet po wykluczeniu skokowych zmian cen surowców czy energii. W chwili obecnej inflacja bazowa wynosi 8 proc. i nie obserwujemy obniżenia jej poziomu.

Co więc nas czeka tuż za rogiem?

Przewidywania dotyczące dalszej polityki pieniężnej i działań Narodowego Banku Polskiego również pozostają niepewne. Nie zdziwię się jeśli prezes NBP teraz okaże się jastrzębiem i zamiast o perspektywie obniżania stóp procentowych zacznie mówić o zasadności ich podniesienia.

Jakie jest więc największe niebezpieczeństwo?

W obszarze polityki pieniężnej jesteśmy obecnie na nieznanym terytorium. Przez kolejne kadencje prezesów NBP i Rady Polityki Pieniężnej przyzwyczailiśmy się do niezależności banku centralnego i podejmowania decyzji w oparciu o prognozy profesjonalnych ekonomistów. Jestem przekonany, że połączenie prognoz inflacyjnych opracowywanych przez kompetentną grupę ekonomistów z rzeczywistym kształtowaniem się polityki pieniężnej stało się u nas obecnie mniej spójne niż kiedykolwiek.

Komunikaty płynące z NBP i od prezesa Glapińskiego budzą wiele wątpliwości. Dyplomatycznie można powiedzieć, że takich standardów komunikacji nie mieliśmy nigdy. A niedyplomatycznie, że w NBP pęcznieją konflikty nie tylko w RPP, ale także w zarządzie. Czy i kiedy wrócimy do normalności?

Przepychankami w zarządzie NBP nie chcę się zajmować. To nie moja domena. Mnie niepokoi rozbieżność między uzasadnieniami i motywacjami prezentowanymi publicznie a ogłaszanymi prognozami inflacji.

Nowy rząd stanie przed serią wyzwań gospodarczych, ale dotychczas słyszymy, że lekiem na całe zło mają być miliardy euro z Krajowego Planu Odbudowy. Czy nie uważa pan, że takie myślenie jest zagrożeniem? Samo KPO nie rozwiąże przecież wszystkich problemów.

Środki Unii Europejskiej mają dwa kluczowe aspekty: koniunkturalny i strukturalny. Kiedy rozważamy te środki pod kątem wpływu na koniunkturę, to wpompowane w gospodarkę będą pobudzały wzrost. Są to przede wszystkim wydatki inwestycyjne, które zwiększą dochody i popyt. Niemniej jednak, znaczenie tego impulsu koniunkturalnego będzie korzystne, ale przejściowe. W dodatku podbije on inflację.

Kluczowe pytanie brzmi, na co te środki zostaną przeznaczone?

Jeśli zostaną one zainwestowane w długofalowe przedsięwzięcia o charakterze strategicznym, na przykład w obszarze przemyślanej i konsekwentnie realizowanej transformacji energetycznej, mogą przynieść trwałe korzyści, w tym podniesienie potencjału wzrostu gospodarczego.

Media od kilku tygodni intensywnie dyskutują o wzroście cen prądu w Polsce, co jest jednym z istotnych wyzwań, z jakimi nowa koalicja rządząca się zmaga. Rachunki Polaków mogą wzrosnąć nawet o około 70 proc.

Tę sytuację trzeba traktować jako poważny problem zarówno polityczny, jak i gospodarczy. Istotne jest znalezienie równowagi między politycznymi a gospodarczymi kalkulacjami. Nie można gospodarstwom domowym i przedsiębiorstwom fundować kolejnego drastycznego wzrostu cen, a jednocześnie nie da się długo sprzedawać energii poniżej kosztów wytwarzania. Wzrost cen energii jest nieunikniony, ale musi być rozsądnie amortyzowany, tak aby setki tysięcy gospodarstw domowych nie popadło w ubóstwo energetyczne.

Co według pana powinien zrobić rząd?

Decyzje w tej dziedzinie będą wyjątkowo trudne. Ale ścieżka dojścia do urealnienia i urynkowienia cen energii jest niezbędna. Niech będzie rozsądnie długa, ale musi być wyznaczona i respektowana. To także oznacza, że niezbędne jest ograniczenie dominacji państwowych monopoli energetycznych, które nie są i nie będą dość efektywne w warunkach braku konkurencji na krajowym rynku.

Dotknął pan kolejnego ważnego wątku. Jak pana zdaniem rząd powinien zrobić porządek w spółkach skarbu państwa?

Kluczowym jest rozdzielenie domeny politycznej i gospodarczej. Przez ostanie lata te spółki zostały partyjnie skolonizowane. I to musi być natychmiast wyrugowane. Teraz są naroślą, która oplata polską gospodarkę.

Poprzedni rząd chciał w ten sposób budować tzw. czempiony narodowe. Jaką drogę powinniśmy obrać teraz?

Warto zauważyć, że te spółki Skarbu Państwa są ze sobą wzajemnie powiązane. Na przykład, Orlen buduje swoje imperium, próbując przejmować inne spółki, co skutkuje brakiem efektywnego zarządzania i marnotrawstwem na masową skalę. To tworzy potężną strukturę, która jest trudna do kontrolowania, nawet gdy próbuje się tam wprowadzić własnych ludzi.

Ale w Polsce przez blisko 35 lat wolności nigdy to się nie udało. Spółki państwowe są zbyt łakomym kąskiem dla polityków.

Zgadza się, jest to trudne. Ale tę stajnię Augiasza, którą stały się spółki skarbu państwa, trzeba radykalnie oczyścić, zastępując partyjnych nominatów fachowcami. Teraz skrajne polityczne uzależnienie tych spółek jest o wielkim obciążeniem gospodarki. Jego usunięcie jest natomiast wielką rezerwą poprawy efektywności.

A wystarczy fachowców, żeby zapełnić te miejsca. Przecież to są tysiące stanowisk.

Mam nadzieję, że młode pokolenie ekspertów i profesjonalistów jest gotowe przejąć odpowiedzialność za przyszłość kraju. Muszą być wybierani na podstawie merytorycznych osiągnięć, a nie partyjnych powiązań czy lojalności.

To oznacza odwrócenie dotychczasowych dróg awansu, które były bardziej związane z lojalnością partyjną niż z kompetencjami. To nie będzie łatwe, ale jest to kluczowy krok w kierunku tworzenia bardziej efektywnego i uczciwego systemu zarządzania państwem.

A co Pana zdaniem z obietnicami złożonymi w kampanii wyborczej: są warte setki miliardów złotych. Wyborcy będą oczekiwali skuteczności. Nowy rząd będzie musiał się z wielu z nich wycofać?

Powiem szczerze, że nie śledziłem obietnic wyborczych z obu stron sceny politycznej. Hurtem nie da się z nich wycofać. Pozostaje ich rozłożenie w czasie, uczciwa komunikacja społeczna i odpowiedzialny dialog z różnymi grupami społecznymi. Sytuacji w edukacji nie naprawi się od razu, po latach jej niszczenia. Ale trzeba zacząć od razu, w dialogu i z jasnym planem.

To nie będzie łatwe przy tak szerokiej koalicji.

W zasadzie mieliśmy od 1989 r. wyłącznie rządy koalicyjne. Zjednoczona Prawica była i jest koalicją co najmniej trzech ugrupowań, a spory w niej były bardzo intensywne. Koalicyjność nie wyklucza spójnego działania. Tę koalicję powinna spajać odpowiedzialność za Polskę pod wieloma względami osłabianą pod rządami Zjednoczonej Prawicy i świadomość, że będzie ona opozycją bezwzględną i w dodatku wspomaganą przez Prezydenta.

Cel polityczny tej koalicji jest oczywisty – trzeba wygrać trzy kolejne wybory w ciągu niecałych dwóch lat: samorządowe, do Parlamentu Europejskiego i prezydenckie. Natomiast wyzwaniom społeczno-gospodarczym można oraz trzeba sprostać i to szybko, aby zatrzymać regres cywilizacyjny postępujący w wielu dziedzinach. Trzeba postawić na etyczność w sferze publicznej i energię obywateli, szczególnie młodych. Inaczej tych przyszłych wyborów nie da się wygrać, a Polsce zapewnić rozwojowe perspektywy.

Prof. Jerzy Hausner – przewodniczący Rady Programowej Open Eyes Economy Summit oraz Rady Fundacji Gospodarki i Administracji Publicznej, b. wicepremier i minister gospodarki, pracy i polityki społecznej, poseł na Sejm 2001-2005, członek Rady Polityki Pieniężnej III kadencji, członek korespondent Polskiej Akademii Umiejętności, laureat nagród: Kisiela, Władysława Grabskiego, Edwarda Lipińskiego i Aleksandra Gieysztora, doktor honoris causa Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie oraz Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *