Usłyszałem, że jesteśmy „społeczeństwem populistów” a wyborców PiS bardziej od Trybunału Konstytucyjnego interesuje 500+, które dostali. I ja się zgadzam z tym poglądem ogłoszonym przez Sławomira Sierakowskiego i ochoczo popartym przez internetowych zwolenników Platformy Obywatelskiej. Ale nie zgadzam się, że to PiS tak wychował sobie „roszczeniowych” wyborców. To Platforma ich PiS-owi wychowywała. Razem z KLD, UD, UW, AWS, SLD i PSL.
/123RF/PICSEL
Reklama
Dla młodzieży rozszyfrowanie skrótów: Kongres Liberalno-Demokratyczny – Donalda Tuska, Unia Demokratyczna – Tadeusza Mazowieckiego, Unia Wolności – powstała z połączenia KLD i UD, Akcja Wyborcza Solidarności – za sprawą której premierem został Jerzy Buzek, Sojusz Lewicy Demokratycznej – obecnych koalicjantów Platformy Obywatelskiej z Koalicji Europejskiej – premierów Leszka Millera, Włodzimierza Cimoszewicza, Marka Belki. Tylko skrótu PSL nie trzeba chyba rozszyfrowywać bo się ostał.
Zacznijmy od Trybunału Konstytucyjnego
W 1998 roku, zaraz po wejściu w życie Konstytucji, uznał on za zgodne z nią przepisy rozporządzenia o podatku od towarów i usług, które wprowadzały zbiorową odpowiedzialność podatników za ich kontrahentów. Napisałem wówczas, że jeśli jest to zgodne z Konstytucją to nie chcę takiej Konstytucji, a jeśli jednak nie jest, to nie chcę takiego Trybunału Konstytucyjnego. Wielu ludzi ma podobnie z różnych powodów. Generalnie nie odczuwają na sobie dobroci jego wyroków.
Jeszcze gorzej jest z sądami powszechnymi. Bo do nich to ludzie trafiają ze swoimi sprawami – inaczej niż do Trybunału. I ci „populiści” bronią sądów przed rządem z takim samym zaangażowaniem, z jakim te sądy ich wcześniej broniły przed rządem.
A co do 500+ to przypomnę, że jak tych „populistów” opodatkowywano progresywnym podatkiem dochodowym z idiotycznie skonstruowaną skalą podatkową i podwyższano im składki na ZUS, to działacze KLD zapewniali, że można ich bardziej opodatkować bo miejsca pracy będzie tworzył kapitał zagraniczny, dla którego praca w Polsce jest tania!
Nazywałem łącznie wszystkie obciążenia nałożone na wynagrodzenia (podatki i składki) „akcyzą”. Pracę opodatkowano jak wódkę! A przecież wódkę opodatkowano tak bardzo, by ludzie mniej pili! To dlaczego opodatkowano pracę? Żeby mniej pracowali?
Jeszcze w 2014 roku, gdy średnie wynagrodzenie (czyli uzyskiwane przez niewielu pracowników) wynosiło 3.400 zł (brutto) pracodawca płacił 4.100 zł a pracownik otrzymywał na rękę 2.400 zł.
Obniżyć opodatkowanie pracy? „Nie da się”
Przypomnę tylko, że pewną kategorię wynagrodzeń z podatku dochodowego zwolniono. Mianowicie wynagrodzenia wypłacane z Banku Światowego i różnych funduszy europejskich polskim specjalistom wytypowanym przez polskie rządy. Dla nich te podatki były za wysokie i mogły ich powstrzymać od pracy dla rządu. Co prawda „populiści” o tym nie wiedzieli, więc nie z tego powodu zostali „populistami”, tylko dlatego, że sami za mało otrzymywali „na rękę”. O wynagrodzeniu „brutto” niektórzy coś tam słyszeli, ale nigdy go nie widzieli. A o „brutto+”, czyli o składkach nie zabieranych z wynagrodzenia pracownikom przez pracodawców, tylko płaconym dodatkowo przez pracodawców to już nawet nie słyszeli. I taki był cel – ludzie mieli tego nie wiedzieć, ile im łącznie rząd zabiera.
Więc jak PiS w 2015 roku obiecał im 500 zł, a rok później rzeczywiście zaczął wypłacać (ponad 20 proc. ich „średniego” dochodu, co dla większości stanowiło prawie 30 proc. osobistego dochodu – bo, jeszcze raz przypomnę, średnie wynagrodzenie tylko niewielu otrzymuje) – to poczuli różnicę.
Wcześniej konkretne propozycje z wyliczeniami, aby obniżyć opodatkowanie pracy, a ubytki w budżecie pokryć z opodatkowania kapitału, argumentowano, że się nie da i że to będzie… niesprawiedliwe. Bo różne firmy mają różną rentowność i podatek w wysokości 1,5 proc. od ich przychodów z działalności gospodarczej byłby zły dla Polski. Podatek w wysokości 42 proc. od przychodów z pracy był dobry. A złośliwie dodam, że porównując „od dołu” – czyli od kwoty netto 2.400 zł – to zabierana przez rząd kwota 1.700 zł stanowiła ponad 70 proc.!
„Vox populi, vox Dei”
Na tak opodatkowanych ludzi patrzono z pewną wzniosłością a czasem wręcz pogardą – i to zanim jeszcze zagłosowali na PiS. A jak już w 2005 roku zagłosowali (nie wiedząc jeszcze, że obiecana przez Donalda Tuska i braci Kaczyńskich koalicja POPiS jednak nie powstanie, bo się Tusk obrazi) zostali z mety „moherowymi beretami”, którym trzeba było „zabrać dowód” by nie mogli głosować następnym razem. I następnym razem w 2007 roku jeszcze pomogło. Bo PiS gnębił ludzi i nic nie dawał w zamian. Więc po ośmiu latach dał. I dalej gnębi ludzi. Ale większość ludzi ma to „gdzieś”. Dopóki sami nie zaczną być gnębieni.
A PiS poza 500+ co i rusz komuś coś podrzuci. Ostatnio emerytom podrzucił „14” i stażowe, aptekarzom – apteki, opozycji antykomunistycznej – „świadczenia dodatkowe” (a liczba działaczy antykomunistycznych stale rośnie – jak w PRL „kombatantów”) i nawet nowe świadczenia niepełnosprawnym podrzucił.
W 2015 roku zdziałało stare przysłowie: „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Bo kto w demokracji jest Bogiem? No przecież „Vox populi, vox Dei”. I ten „Bóg” pokazał „Kubie” – czyli Platformie – co myśli, wziął swoje 500+ i teraz pozostaje czekać, czy postąpi zgodnie z innym porzekadłem: „bierz, nie kwituj”, czy jednak 15 października znowu „pokwituje” PiS-owi te 800+, co ma dostać od przyszłego roku?
Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego
Autor felietonu prezentuje własne opinie i poglądy
Śródtytuły pochodzą od redakcji
Jeśli chcesz otrzymywać powiadomienia Messengerem o kolejnych felietonach Roberta Gwiazdowskiego kliknij tutaj
Odtwarzacz wideo wymaga uruchomienia obsługi JavaScript w przeglądarce.