Miał być wielki boom. Jest rozczarowanie. Alarmujące dane

Siła nabywcza wynagrodzeń rośnie najszybciej we współczesnej historii Polski. Mimo to, od wiosny pogarszają się nastroje konsumentów, a ich wydatki rosną wolniej od oczekiwań. Boomu konsumpcyjnego, który miał chronić polską gospodarkę przed skutkami stagnacji w strefie euro, nie widać.

W czerwcu sprzedaż detaliczna odzieży i obuwia była aż o 19 proc. niższa niż przed rokiem (GUS, Getty Images, SOPA Images, money.pl)

Wstępne dane dotyczące wzrostu wydatków konsumpcyjnych w II kwartale 2024 r. GUS opublikuje dopiero pod koniec sierpnia. Wyniki sprzedaży detalicznej z minionych miesięcy, a także zmiany nastrojów konsumenckich, sugerują jednak, że wzrost konsumpcji wyhamował wbrew dotychczasowym przewidywaniom ekonomistów.

W I kwartale spożycie w sektorze gospodarstw domowych zwiększyło się realnie (tzn. po korekcie o wpływ inflacji) o 4,6 proc. rok do roku. Była to wyraźna poprawa na tle poprzednich sześciu kwartałów i zarazem spora niespodzianka dla ekonomistów. II kwartał zapowiadał się zaś co najmniej równie dobrze, choćby za sprawą dalszego spadku inflacji, który sprzyjał wzrostowi realnych dochodów konsumentów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Kto rządzi w strefie euro? Eksperci o przyszłości NBP i RPP

Na początku lipca analitycy z Departamentu Analiz i Badań Ekonomicznych NBP szacowali, że w II kwartale wydatki konsumpcyjne gospodarstw domowych również zwiększą się o 4,6 proc. rok do roku, a nie o 3,7 proc., jak przewidywali jeszcze w marcu. Nie brakowało jednak nawet bardziej optymistycznych prognoz. Przykładowo, ekonomiści z PKO BP w czerwcu szacowali, że konsumpcja w II kwartale zwiększy się o 4,8 proc. rok do roku, analitycy z mBanku oczekiwali zaś wyniku na poziomie 4,9 proc.

Fala obniżek prognoz dla polskiej gospodarki

Po tym, jak GUS opublikował wyniki sprzedaży detalicznej w czerwcu, wielu ekonomistów przyznało jednak, że ich prognozy dotyczące wzrostu konsumpcji zarówno w II kwartale, jak i w dalszej części roku, mogą okazać się nadmiernie optymistyczne. Sprzedaż towarów w czerwcu wzrosła realnie o 4,4 proc. rok do roku, mniej niż w maju i poniżej szacunków większości analityków. W całym II kwartale sprzedaż detaliczna towarów rosła średnio w tempie 4,5 proc. w porównaniu do 5,1 proc. w I kwartale.

Na pierwszy rzut oka różnica nie jest duża, ale sprzedaż detaliczna towarów (którą GUS mierzy w sklepach zatrudniających co najmniej 10 osób) oraz szeroko rozumiana konsumpcja, są dość dobrze skorelowane. W ostatnich 48 kwartałach 15 razy zdarzyło się, że dynamika sprzedaży spadła, a dynamika konsumpcji wzrosła lub odwrotnie.

Co jednak ważniejsze, nie brakuje innych powodów, aby sądzić, że wydatki konsumpcyjne nie rozpędzą się tak, jak wydawało się po I kwartale. To zaś rzutuje na perspektywy wzrostu aktywności w całej gospodarce. Wobec słabości popytu inwestycyjnego, który jest skutkiem przerwy w napływie funduszy z UE, a także recesji w zachodnioeuropejskim przemyśle, co negatywnie wpływa na polski eksport, to popyt konsumpcyjny miał być w 2024 r. kołem zamachowym polskiej gospodarki.

W ostatnich tygodniach na rewizję prognoz wzrostu PKB Polski zdecydowali się m.in. ekonomiści z banków Credit Agricole i BNP Paribas. Ci pierwsi oceniają obecnie, że aktywność ekonomiczna nad Wisłą zwiększy się w 2024 r. o zaledwie 2,3 proc. zamiast o 2,8 proc., jak uważali wcześniej. Ci drudzy oczekują zwyżki PKB o 3 proc. zamiast o 4 proc.

Oba zespoły podkreśliły, że na perspektywy polskiej gospodarki negatywnie wpłynęła przede wszystkim rozczarowująca koniunktura w strefie euro. Oba jednak zauważalnie obniżyły także swoje prognozy wzrostu konsumpcji. W ocenie ekonomistów z CA BP spożycie gospodarstw domowych zwiększy się w 2024 r. o 3,8 proc. zamiast o 4,3 proc., a według analityków z BNP Paribas o zaledwie 2,8 proc. zamiast o 4,5 proc., jak sądzili wcześniej.

Wydatki konsumentów nie nadążają za dochodami

Oczywiście, nawet gdyby wzrost konsumpcji nieco wyhamował w stosunku do I kwartału, i tak pozostałby szybki. W dekadzie poprzedzającej pandemię Covid-19, która mocno rozchwiała polską gospodarkę, spożycie w sektorze gospodarstw domowych rosło średnio w tempie 3 proc. Tym, co może dziwić, jest natomiast duża dysproporcja między tempem wzrostu dochodów a tempem wzrostu wydatków konsumentów.

W I kwartale przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw zwiększyło się o 12,5 proc. rok do roku. Wobec inflacji na poziomie 2,8 proc. oznacza to, że siła nabywcza średniego wynagrodzenia zwiększyła się o niemal 10 proc. – najbardziej od co najmniej 2000 r. W II kwartale wzrost płac w sektorze przedsiębiorstw nieco wyhamował, do 11 proc. rok do roku. W ujęciu realnym wciąż był jednak wyższy niż kiedykolwiek wcześniej, pomijając I kwartał.

W sektorze przedsiębiorstw, który obejmuje podmioty z co najmniej 10 pracownikami, pracuje jednak tylko około 6,5 mln osób. W szerokiej gospodarce płace rosną zaś szybciej, co jest pokłosiem tegorocznych podwyżek wynagrodzeń w sektorze publicznym nawet o 30 proc., a także podwyżki o 20 proc. wynagrodzenia minimalnego, które częściej wypłacane jest w małych firmach. W gospodarce narodowej (to agregat obejmujący około 10 mln spośród 17 mln pracujących w Polsce) przeciętne wynagrodzenie w I kwartale zwiększyło się nominalnie o 14,4 proc. rok do roku, a realnie o ponad 11 proc. Wcześniejszy rekord, z 2007 r., to 7,8 proc.

I właśnie porównanie do 2007 r. najlepiej pokazuje, że popyt konsumpcyjny jest dziś zdumiewająco słaby. Wtedy, a także jeszcze w 2008 r., wydatki konsumpcyjne gospodarstw domowych zwiększały się konsekwentnie w tempie przekraczającym 5 proc. rok do roku. Ich średni wzrost w tych dwóch latach wyniósł 6,1 proc. rok do roku. Taki wynik później powtórzył się tylko raz: w 2021 r., gdy konsumpcja odbiła się po załamaniu w 2020 r.

Czy sektor usług uratuje polską gospodarkę?

Teoretycznie jest możliwe, że wyniki sprzedaży detalicznej obecnie gorzej niż w przeszłości oddają siłę popytu konsumpcyjnego, a wzrost szeroko rozumianej konsumpcji będzie przyspieszał, choć wzrost sprzedaży wytracił impet. Do takiego efektu prowadzić mogą zmiany we wzorcach konsumpcji, które po pandemii Covid-19 z pewnością następują. W strukturze wydatków gospodarstw domowych coraz większą rolę odgrywają usługi, a mniejszą towary. Ale akurat w I kwartale, jak się wydaje, to popyt na towary rósł bardziej niż popyt na usługi. Pogorszenie nastrojów konsumentów w ostatnich miesiącach sugeruje zaś, że w II kwartale doszło do osłabienia popytu w obu kategoriach.

Dlaczego wydatki konsumentów nie nadążają za ich dochodami? Jednym z powodów jest sytuacja na rynku pracy. Choć stopa bezrobocia jest rekordowo niska, zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw (a być może także w szerokiej gospodarce, ale brakuje na ten temat bieżących danych) maleje. W pewnym stopniu jest to skutek trendów demograficznych: w Polsce ubywa osób w wieku produkcyjnym, co prowadzi też do spadku liczby pracujących. Ale faktem jest też, że w niektórych branżach – szczególnie w przemyśle – firmy szukają oszczędności, bo ich koszty pracy rosną sporo szybciej niż przychody. Stąd w mediach sporo doniesień o grupowych zwolnieniach.

Jak wynika z ankietowych badań GUS wśród konsumentów, strach przed bezrobociem systematycznie narasta od początku 2024 r., a w lipcu osiągnął najwyższy poziom od marca 2023 r. Już 37 proc. ankietowanych uważało, że w perspektywie 12 miesięcy bezrobocie nieznacznie lub znacznie wzrośnie. Jeszcze w styczniu odsetek ten wynosił niespełna 23 proc. Jego wzrost to z kolei jedna z głównych przyczyn spadku Wyprzedzającego Wskaźnik Ufności Konsumenckiej (WWUK), który wyraża oczekiwania gospodarstw domowych dotyczące kondycji ich finansów i gospodarki. W lipcu WWUK znalazł się najniżej od czerwca 2023 r.

Spadek zatrudnienia nie tylko powoduje obawy, które skłaniają gospodarstwa domowe do ostrożności w wydawaniu pieniędzy. Przekłada się też negatywnie na fundusz płac, czyli sumę wynagrodzeń ogółu pracujących. W sektorze przedsiębiorstw fundusz płac rośnie dziś wyraźnie wolniej niż we wspomnianym 2007 r., a nawet wolniej niż w niektórych kwartałach z lat 2016-2019.

Inflacja zmniejszyła wartość oszczędności Polaków

Nieco bardziej stabilny jest Bieżący Wskaźnik Ufności Konsumenckiej (BWUK), który w kwietniu znalazł się na najwyższym poziomie od lutego 2020 r. (ostatniego miesiąca przed wybuchem pandemii Covid-19), a później delikatnie zmalał. Do wzrostu BWUK przyczyniał się w dużej mierze ostry spadek inflacji, ale już od jesieni oczekiwania inflacyjne konsumentów znów narastają.

To z kolei prowadzi do drugiego wyjaśnienia słabości popytu konsumpcyjnego. Wysoka inflacja z ostatnich trzech lat nie zostawiła śladu na dochodach Polaków (ich siła nabywcza nie zmalała) , ale uszczupliła ich oszczędności. Przykładowo, na bieżących i terminowych depozytach w bankach gospodarstwa domowe miały w grudniu 2020 r. niemal 994 mld zł. W czerwcu 2024 r. ta kwota była o 28 proc. wyższa, wynosiła 1275 mld zł. Ale poziom cen towarów i usług konsumpcyjnych podskoczył w tym czasie o 38 proc. Siła nabywcza tych oszczędności wyraźnie więc stopniała.

Wzrost inflacji, który rozpoczął się w lipcu w związku z częściowym odmrożeniem cen energii, to kolejny bodziec do zwiększenia stopy oszczędzania i zmniejszenia stopy konsumpcji. Sprzyja temu również restrykcyjna polityka pieniężna, czyli wysoki (także w ujęciu realnym) poziom stóp procentowych. Najlepiej obrazuje to rekordowy popyt gospodarstw domowych na obligacje skarbowe, których oprocentowanie jest wyraźniej powiązane z poziomem stóp NBP niż oprocentowanie depozytów w bankach.

Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *