Podatek bankowy już od ponad ośmiu lat przyprawia sektor bankowy w Polsce o ból głowy. Po zmianie opcji rządzącej przez jakiś czas sektor wyrażał nadzieje, że nowy rząd zechce przynajmniej go zmodyfikować. Problem w tym, że w sytuacji, w której budżet państwa obciążony jest deficytem, trudno o rezygnację z dodatkowego źródła dochodów. Najnowszy komentarz szefa Komisji Nadzoru Finansowego w tej sprawie może jednak dawać bankom nadzieję, że regulator będzie wspierał je w rozmowach z rządem.
/Źródło: KNF /materiały prasowe
– Warto byłoby także zastanowić się nad optymalną konstrukcją podatku bankowego, bo opodatkowanie aktywów zniechęca banki do aktywności – powiedział w wywiadzie dla „Newsweeka” szef Komisji Nadzoru Finansowego, Jacek Jastrzębski.
Podatek bankowy wprowadził PiS. Na czym polega i dlaczego banki tak go nie lubią?
Dla sektora to bardzo ważne słowa. Powiedzieć, że banki niechętnie płacą do państwowej kasy podatek bankowy, to tyle, co nie powiedzieć nic. Podatek od niektórych instytucji finansowych, zwany potocznie podatkiem bankowym (choć płacą go też ubezpieczyciele), obowiązuje w Polsce od lutego 2016 r. Wprowadzenie tej branżowej daniny było jedną z pierwszych decyzji rządu Prawa i Sprawiedliwości. Na czym polega?
Reklama
W przypadku banków, podstawą podatku jest nadwyżka aktywów ponad 4 mld złotych, obniżona o fundusze własne banków i wartość posiadanych przez banki obligacji Skarbu Państwa. Podstawa podatku ustalana jest na ostatni dzień każdego miesiąca kalendarzowego, a jego stawka wynosi 0,0366 proc. Podatku nie płacą banki o zbyt niskiej podstawie, jak również banki państwowe (w praktyce to tylko Bank Gospodarstwa Krajowego), a także banki objęte działaniami naprawczymi.
Koronny argument sektora bankowego przeciwko tej daninie, powtarzany jak mantra na konferencjach wynikowych banków, podkreśla, że pożyczkodawcy w Polsce już i tak płacą podatek dochodowy, więc dodatkowe obciążenie jest zwyczajnie niesprawiedliwe. Banki przypominają też regularnie, że są co jakiś czas obciążane skutkami finansowymi pomysłów rządzących w zakresie wspierania obywateli – przykładem tego są chociażby wakacje kredytowe. Sprzeciw budzi również konstrukcja podatku. Skoro obejmuje on aktywa z wyłączeniem obligacji Skarbu Państwa, to w istocie jest on płacony od działalności kredytowej (w bilansie banku udzielone kredyty zaliczane są do aktywów). Bankowcy zauważają, że w efekcie może zmniejszać się skłonność banków do udzielania kredytów i finansowania wzrostu gospodarczego. I przeciwnie – konstrukcja daniny może zachęcać do alokacji aktywów w obligacje skarbowe. A większe środki „związane” w obligacjach SP to większe ryzyko strat na tych instrumentach w wyniku np. wzrostu rentowności obligacji.
Co z podatkiem bankowym zrobi rząd Donalda Tuska? Na pewno trudno mu będzie zrezygnować z dodatkowego źródła dochodów. Być może jednak szansa na modyfikację daniny istnieje. Na to liczą bankowcy – już w grudniu ub. r. szef Związku Banków Polskich Tadeusz Białek sygnalizował w rozmowie z Interią Biznes, że sektor jest gotowy do rozmów na temat zmian w podatku bankowym. Słowa szefa KNF dają bankom nadzieję na to, że regulator może wesprzeć pożyczkodawców w negocjacjach z rządem.
Zawrotne koszty kredytów frankowych w polskich bankach
Tym bardziej, że ważną składową równania obrazującego skalę obciążeń sektora jest koszt kredytów frankowych. Jak powiedział szef KNF we wspomnianym wywiadzie dla „Newsweeka”, koszty banków w związku z ryzykiem prawnym portfela frankowych kredytów hipotecznych zbliżają się do 70 mld zł, uwzględniając w tym około 60 mld zł utworzonych z tego tytułu rezerw.
To ryzyko prawne to nic innego, jak potencjalny koszt, który banki mogą ponieść w związku z uznaniem umowy kredytu frankowego przez sąd za nieważną. Powoduje to, że taka umowa przestaje obowiązywać, a frankowicz spłaca bankowi sam kapitał, który od niego otrzymał, bez odsetek czy prowizji. To pozbawia bank przewidywanego zarobku z tytułu zawarcia umowy kredytów. Banki w swoich sprawozdaniach finansowych zawiązują na ten cel rezerwy, co stanowi jak gdyby „odłożenie” środków na pokrycie strat związanych z uznaniem umowy kredytu frankowego za nieważną.
– Korzystając z wysokiej w ostatnim czasie marży odsetkowej, banki były w stanie dość dobrze zabsorbować te koszty. Mam więc wrażenie, że w odniesieniu do istniejącego portfela wszyscy już patrzą na ten problem trochę jak na „rozlane mleko”. Nie neguję konieczności zrównoważonego rozliczenia się przez banki z klientami frankowymi, do czego sam banki wzywałem. Uważam jednak, iż źle się dzieje, że nieproporcjonalność rozstrzygnięć prowadzi do erozji kapitałów w bankach na rzecz nieuzasadnionego transferu do wybranej grupy kredytobiorców – powiedział Jacek Jastrzębski.
Jastrzębski dodał, że koszt kredytów frankowych może wynieść nawet 140 mld zł. – Pod koniec 2020 r. szacowaliśmy, że w skrajnym scenariuszu koszt może przekroczyć 200 mld zł. Skoro rachunek na dziś to blisko 70 mld zł, to w przypadku uwzględnienia kredytów spłaconych mówimy co najmniej o dwukrotnie większym obciążeniu. Nie można wykluczyć, że to zjawisko będzie wymagało interwencji legislacyjnej – powiedział.