„Mój szef nie chce mnie puścić, bo uważa, że jestem winien firmie pieniądze”.

Pracuję w firmie wiernie od półtora roku. Sprzedaję sprzęt naprawczy. Jesteśmy małą firmą – zatrudniamy zaledwie około czterdziestu osób. Kiedy aplikowałem o pracę, przyniosłem ze sobą indeks. Nie miałem umowy o pracę ani zlecenia. Wszystkie ustalenia dotyczące wynagrodzenia i innych świadczeń były ustne. Moje wynagrodzenie było obliczane na podstawie liczby klientów i ilości sprzedanych produktów w danym miesiącu.

Wtedy nie uważałem, że moja sytuacja jest, delikatnie mówiąc, niepewna. I myliłem się. Na przykład, mój kolega, który postanowił odejść, został pozbawiony premii za ostatnie dwa miesiące (jeden z nich spędził na urlopie).

Kiedy nadszedł kryzys, wypłaty zaczęły się opóźniać. Pewnego razu musiałem czekać pięć tygodni na wypłatę. Wtedy zdecydowałem, że czas zmienić pracę, ale, jak się spodziewałem, nikt nie przyjął mojego CV.

Potem zaczęły się zwolnienia, w wyniku których zwolniono kilku pracowników. Zwróciłem się więc bezpośrednio do prezesa i poprosiłem go o podpisanie ze mną umowy o pracę. Byłem gotów podpisać ją pod każdym warunkiem, nawet najbardziej wątpliwym, pod warunkiem, że będę miał dokumenty potwierdzające moją obecność. Szef powiedział, że niczego nie podpisze, a jeśli mi się to nie spodoba, mogę spokojnie poszukać innej pracy.

Miałem kiedyś klienta, który zamówił dość dużą partię towaru. Sformalizowaliśmy transakcję umową i sprzęt został dostarczony. Jednak nigdy nie otrzymaliśmy pieniędzy. Klient zniknął w tajemniczy sposób.

Szukałem go w każdym kontakcie, jaki miałem, ale zniknął bez śladu: adres, który podał, nie istniał, a jego telefon był zablokowany. Szef powiedział, że nie obchodzi go, jak udało mi się skontaktować z klientem (nie chciał mieć nic wspólnego z organami ścigania). A jeśli go nie znajdę, kazał mi zapłacić z własnej kieszeni. Po tym wszystkim ogłosił, że jestem zwolniony.

Teraz mój szef żąda ode mnie pieniędzy, grożąc, że zatrzyma moją książeczkę pracy. Coś dziwnego dzieje się z naszą ewidencją pracy – jest gdzieś w mieszkaniu księgowej (oczywiście nie mamy działu kadr). Okazuje się również, że moja ewidencja pracy nigdy nie została przetworzona. Nie ma gwarancji, że pojawi się w niej wpis o moim ostatnim miejscu pracy.

Jestem bezrobotny od dwóch miesięcy i nadal nie dostałem karty pracy. Bez niej nie mogę znaleźć innej pracy; ledwo wiążą koniec z końcem, dorabiając dorywczo. Nie mam żadnych dokumentów potwierdzających moje zatrudnienie w firmie – tylko świadków, byłych współpracowników.

Chyba powinnam iść do sądu. Ale co mogę uzyskać od pracodawcy? Sąd prawdopodobnie nakaże mi zapłacić należną mi kwotę. Może uda mi się przyłapać pracodawcę na próbie szantażu. Znajomy zasugerował spotkanie z szefem, szczerą rozmowę i nagranie naszej rozmowy. Krótko mówiąc, nie wiem, czy warto.

Jewgienij, Tomsk

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *