Górnicy alarmują, że w 2024 roku „zbraknie” im przynajmniej pięciu miliardów złotych. I chcą te pieniądze wyciągnąć od podatników. Ci ostatni mają prawo zapytać, co się stało z rekordowymi ubiegłorocznymi zyskami węglowych spółek.
– W przyszłym roku spółka znów zamierza skorzystać z publicznych subwencji – poinformował w październiku prezes PGG Tomasz Rogala – To, w jakiej finalnej kwocie ona zostanie zrealizowana, będzie zależało od wielu czynników, które zmieniają się w czasie – dodał prezes PGG. Ile będą potrzebować? Tego na razie nie wiadomo, ale wstępne spekulacje mówią o kwotach liczonych w miliardach złotych.
– Mówi się o tym, że zabraknie tej struktury przychodowej w wysokości ponad 5 mld zł, niektórzy nawet mówią o 7 mld zł – powiedział na antenie archidiecezjalnego katowickiego Radia eM Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności. – Jeżeli w budżecie państwa, zgodnie z umową społeczną, nie znajdzie się dla tej firmy, jedni mówią 5 mld, drudzy mówią 7 mld zł, to jej po prostu grozi upadłość – mówił wcześniej w Radiu Katowice Dominik Kolorz.
– Jest duże, duże niebezpieczeństwo, że najzwyczajniej w świecie tych pieniędzy w tym budżecie dla PGG się nie znajdzie – ocenił Kolorz. Mechanizm subsydiowania państwowego górnictwa węgla kamiennego zapisano w tzw. umowy społecznej podpisanej w maju 2021 roku między rządem a związkowcami. Zakłada ona zaoranie polskiego górnictwa węgla kamiennego do roku 2049 oraz dotacje od podatników na pokrycie strat spółek wydobywczych, odprawy dla górników, zasiłki przedemerytalne oraz „mechanizmy wsparcia transformacji Śląska”. W całym okresie ma na to pójść ok. 100 mld złotych.
Dlaczego Polskiej Grupie Górniczej (znów) brakuje pieniędzy?
Bezpośrednią przyczyną przyszłorocznej „luki przychodowej” zdaniem prezesa PGG jest niższa od założonej sprzedaż węgla. Rok 2023 kopalnie PGG dostarczą spod ziemi ok. 21 mln ton węgla, czyli o 1,5 mln to mniej niż rok wcześniej. Zaś w przyszłym roku wydobycie ma spaść do ok. 20 mln ton. Zdaniem prezesa Rogali ów spadek wydobycia ma wynikać z mniejszego zapotrzebowania na węgiel.
– Generalnie obserwujemy spadek zapotrzebowania na węgiel trochę wyższy od tego, który był przewidywany i planowany. Jest on pochodną ogromnego wzrostu innych – tańszych, bo nieobciążonych kosztami CO2 – źródeł energii – wyjaśniał prezes PGG. Szef największej górniczej spółki potwierdził, że nadpodaż węgla jest obecnie obserwowana zarówno na składowiskach energetyki i kopalń, jak i w portach.
Do tego spadają ceny węgla na świecie. Tona tego surowca w portach ARA kosztuje obecnie ok. 112 USD, czyli 446 złotych. Dla porównania, jeszcze na początku grudnia 2022 roku tona węgla w Rotterdamie była wyceniana na 280 USD, wiosną ubiegłego roku ceny przekraczały nawet 400 USD/t. Ponadto w zeszłym roku rząd, który w propagandowym amoku zalał kraj wątpliwej jakości węglem z importu. Surowiec ten trafił do energetyki, która teraz nie potrzebuje tyle węgla ze śląskich kopalni.
Mimo wszystko kłopoty finansowe Polskiej Grupy Górniczej mogą trochę zaskakiwać, ponieważ następują po okresie niebywałej hossy na rynku węgla. Cały rok 2022 stał pod znakiem ekstremalnie wysokich cen tego surowca, którego zaczęło brakować zwłaszcza w Europie po nałożeniu unijnego embarga na dostawy z Rosji. Efekt? Tona węgla kosztująca nawet 300-400 dolarów, wobec przedziału 40-110 USD/t w latach 2012-20.
W rezultacie za rok 2022 PGG wykazała blisko 2,6 mld złotych zysku netto (po stracie niemal 3,8 mld zł rok wcześniej). W bilansie za ’22 figurowało ponad pół miliarda złotych gotówki oraz 240 mln zł aktywów finansowych. Wydawałoby się, że stanowi to porządną poduszkę finansową na czasy węglowej dekoniunktury. Zresztą za takowe trudno uznać sytuację, gdy światowe ceny wciąż są trzy cyfrowe.
Drogi jak polski (państwowy) górnik
Źródeł dzisiejszych problemów finansowych PGG można się doszukać w opublikowanym w lipcu sprowadzaniu finansowym za 2022 r. Oprócz wysokich przychodów ze sprzedaży (12,36 mld zł, o ponad połowę więcej niż rok wcześniej) w oczy rzuca się silny wzrost kosztów. Na szczególną uwagę zasługuje wzrost kosztów pracowniczych, które pochłonęły ponad 6 miliardów złotych – czyli o ponad 25% więcej niż rok wcześniej! Dla porównania, przeciętna płaca w sektorze przedsiębiorstw w tym samym okresie zwiększyła się o nieco ponad 10%.
Owszem, części wzrostu kosztów nie dało się uniknąć. Był to okres bardzo wysokiej inflacji cenowej. Mocno podrożała energia elektryczna, stal czy robocizna. Niemniej jednak ta ostatnia w całej gospodarce nie stała się nagle o 25% droższa. Zwłaszcza że w kontrolowanej przez giełdowy Bumech kopalni PG Silesia zarobki górników były zdecydowanie niższe. Według obliczeń branżowego portalu „Wysokie Napięcie” górnik (rozumiany jako robotnik pracujący pod ziemią) w PGG zarabiał w 2022 roku prawie 10,8 tys. zł – czyli aż o 35% więcej niż rok wcześniej. W Silesii koszty wynagrodzeń wyniosły ok. 7,7 tys. brutto w przeliczeniu na jednego pracownika.
– I tyle mniej więcej jest rynkowo warta praca górnika w kopalni PGG. Reszta – dodatkowe 3 tys. zł – to haracz nałożony na podatników – dosadnie skomentował Rafał Zasuń z „Wysokiego Napięcia”. Dodatkowo w prywatnej Silesii tak samo jak we wszystkich normalnych kopalniach węgla fedruje się także w weekendy, co jest absolutnie nie do pomyślenia w państwowej PGG.
Wspomniany już Bumech w 2022 roku zarobił dla swoich akcjonariuszy ponad 356,7 mln złotych po wypracowaniu prawie 404 mln zł zysku netto rok wcześniej. Giełdowa Bogdanka – choć także kontrolowana przez Skarb Państwa – w zeszłym roku zarobiła na czysto 175,3 mln zł po osiągnięciu 307 mln zł zysku rok wcześniej. To pokazuje, że w Polsce da się zarabiać na wydobyciu węgla kamiennego. Trzeba tylko pilnować kosztów i nie ulegać presji górniczych związków. Tylko po co to robić, skoro decyzje tak naprawdę zapadają w warszawskich gmachach rządowych, w których urzędujących polityków interesuje tylko jedno – święty spokój na Górnym Śląsku przed tymi czy innymi wyborami.