Wydatki na odbudowę po tegorocznej powodzi dodatkowo pogorszą i tak już fatalną kondycję finansów publicznych. Ale ten sudecki kataklizm spadł rządzącym z nieba i dostarczy pretekstu do rezygnacji z kluczowych obietnic przedwyborczych.
Wstępny program odbudowy po tegorocznej powodzi ma pochłonąć 23 miliardy złotych w ciągu 6 lat – poinformował premier Donald Tusk. To ponad dziesięciokrotnie więcej od „zabezpieczonych” w tegorocznym budżecie państwa dodatkowych środków w kwocie 2 mld zł. W tym roku w ramach specustawy powodziowej rząd planuje dodatkowe wydatki w kwocie 2,6 mld zł. Kolejne 1,7 mld zł w 2025 oraz dodatkowe 9,6 mld zł w perspektywie kilku kolejnych lat. Sam koszt wojskowej operacji „Feniks” już sięgnął 175 mln zł i pewnie jeszcze wzrośnie.
Sporo pieniędzy trafi na wały – rząd zakłada emisję obligacji skargowych w wysokości 4 mld zł z przeznaczeniem na przeciwdziałanie powodzi – podano w ocenie skutków regulacji specustawy powodziowej. I trudno się temu dziwić, skoro niedawna kontrola NIK ujawniła, że prawie 7% skontrolowanych wałów przeciwpowodziowych zagrażało bezpieczeństwu, a co piąty obiekt hydrotechniczny stanowił zagrożenie. To klasyczny przypadek, gdy decydenci przypominają sobie o infrastrukturze wodnej dopiero (i zwykle tylko wtedy) po przejściu dużej powodzi. Dokładnie tak samo było w roku 1997. Koszty naprawy tegorocznych powodziowych zniszczeń infrastruktury hydrotechnicznej ministerstwo oszacowało na 3,2 mld zł.
Odbudowa zniszczeń na kolei ma pochłonąć miliard złotych (na Fundusz Kolejowy), a na drogi pójdą dodatkowe trzy miliardy złotych. To są rzeczy oczywiste i chyba nie ma dyskusji, że zniszczoną infrastrukturę trzeba odbudować. Skandalem jest za to spłata 12-miesięcznych rat od kredytów mieszkaniowych zaciągniętych na zakup zalanych nieruchomości. Wszakże te zwyczajowo objęte są obowiązkowym ubezpieczeniem wymaganym przez banki.
Woda spływa, a budżet pęcznieje
Wszystkie te wydatki nie były i nie mogły być przewidziane zarówno w budżecie na rok 2024 jak i w projekcie ustawy budżetowej na rok 2025. Oznacza to, że rząd będzie musiał znaleźć źródła pokrycia tych wydatków w naszych kieszeniach (tj. w podatkach lub emisji dodatkowego długu). Jednym ze źródeł „powodziowych pieniędzy” będą unijne Fundusze Spójności. Premier Donald Tusk uzyskał zgodę szefowej KE na przesunięcie ok. 5 mld euro na zwalczanie skutków powodzi.
Powiedzmy to raz jeszcze: nie są to nowe pieniądze dla Polski, lecz tylko zgoda na przesunięcie w ramach już przyznanych (acz jeszcze nie wydanych) funduszy. Oznacza to, że część przyszłych inwestycji finansowanych z Funduszy Spójności po prostu nie powstanie, a pieniądze te pójdą na odbudowę Kotliny Kłodzkiej, Nysy czy Głuchołazów. Nie twierdzę, że to zła decyzja (a może nawet i dobra, bo będziemy mieli nowe drogi i mosty). Ale jej istota nie została poprawnie zakomunikowana opinii publicznej.
Problem w tym, że finanse publiczne Polski trzeszczą w szwach i każdy miliard złotych dodatkowych wydatków bądź niezrealizowanych wpływów może być kroplą przepełniającą wiadro. – Z całą pewnością powódź zwiększa prawdopodobieństwo nowelizacji budżetu w tym roku. Trzeba powiedzieć jasno, że konieczne będzie zwiększenie rezerw specjalnych w budżecie na rok 2025 – powiedział minister finansów Andrzej Domański w Radiu Zet. – Koszty powodzi to dziesiątki miliardów złotych, szacowanie strat jeszcze trwa – dodał minister Domański.
Zresztą już dane z wykonania budżetu za sierpień nie były najlepsze. Przez osiem miesięcy 2024 roku deficyt budżetowy wyniósł 88,6 mld złotych (co stanowiło 48,2% całorocznego limitu) i był wyższy niż w całym roku ubiegłym (85,6 mld zł). Narastająco od początku roku dochody były o 9,5% wyższe niż przed rokiem (przy podwyższonym vacie na żywność i przeszło 4-procentowej inflacji), ale wydatki poszybowały w górę aż o 27,6%.
– Zaawansowanie dochodów jest zbliżone do poziomu z ubiegłego roku i wyraźnie słabsze niż w latach 2016-2022, dużo mniejsza różnica występuje po stronie wydatkowej. To pokazuje, że budżet pozostaje pod presją, jednak postępująca poprawa wpływów z VAT daje nadzieję, że nie będzie wymagana nowelizacja budżetu. Obecnie źródłem ryzyka pozostają jednak koszty związane z usuwaniem skutków powodzi – ocenili ekonomiści PKO BP.
Budżet już jest pod wodą
To wszystko dzieje się w kontekście finalizacji prac nad przyszłorocznym budżetem państwa. Budżetem, który w mojej ocenie balansuje na krawędzi fiskalnego szaleństwa i w którym jeszcze przed wrześniową powodzią zawarto potężny wzrost wydatków (jak również podatków) i monstrualny deficyt.
Wydatki budżetu państwa zbliżą się do biliona złotych, a deficyt będzie podchodził pod 290 mld zł. Dług publiczny liczony uczciwie (tj. wg. metodyki unijnej, a nie mocno wybiórczej ustawy krajowej) na koniec 2025 roku ma sięgnąć 59,8% PKB i otrzeć się o konstytucyjny limit 60% (który oczywiście nie zadziała, bo krajowe reguły bazują na nieprawdziwej wielkości zadłużenia państwa uwzględniającej jedynie tzw. państwowy dług publiczny). Limit 60% długu sektora finansów publicznych ma zostać trwale przekroczony w roku 2026 (oraz w latach 2027-28) – wynika z oficjalnej strategii zarządzania długiem publicznym przejętej przez rząd.
Ten trzeszczący w szwach dokument opiera się o optymistyczne założenia makroekonomiczne oraz zawiera w sobie aż 4,7 mld zł wydatków na „mieszkalnictwo”. Czyli różnego rodzaju mniej lub bardziej pośrednie subwencje dla branży bankowej i deweloperskiej. W takiej sytuacji jest w zasadzie przesądzone, że w 2025 roku nie zostaną zrealizowane główne przedwyborcze obietnice Koalicji Obywatelskiej: przywrócenie starych zasad składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, podwojenie kwoty wolnej od PIT czy wprowadzenie kwoty wolnej od podatku Belki. Wytłumaczenie będzie jedno i oficjalne: bo powódź.
Reasumując, finansowe skutki powodzi i odbudowy infrastruktury publicznej mają zostać sfinansowane przede wszystkim z funduszy unijnych, a nie z pieniędzy budżetowych. Powódź zostanie też wykorzystana jako dogodny pretekst dla rezygnacji z najważniejszych przedwyborczych obietnic. Warto też pamiętać, że na następną taką katastrofę w finansach publicznych miejsca już nie ma.