Wojna w Ukrainie uzmysłowiła, że o triumfie nie decyduje już jedynie ilość pojazdów opancerzonych oraz żołnierzy. Zasadnicza przemiana rozgrywa się w innym miejscu – w obszarze danych i algorytmów. Jak deklaruje w rozmowie dla Bankier.pl Jacek Bartosiak, specjalista od geostrategii, na naszych oczach kształtuje się nowa broń strategiczna, potężniejsza niż cokolwiek, co dotąd znaliśmy.
Tomasz Goss-Strzelecki, Bankier.pl: Gdyby w lutym 2022 roku Rosjanom udało się zająć Kijów w ciągu kilku dni, jak wyglądałaby dziś Polska i Europa? Gdzie stałyby dziś rosyjskie wojska?
Jacek Bartosiak, założyciel i właściciel think tanku Strategy & Future, ekspert do spraw geostrategii: W wypadku, gdyby Kijów padł w 2022 roku, Polska znalazłaby się w radykalnie odmiennym otoczeniu strategicznym. Nie obserwowalibyśmy dzisiaj linii frontu na wschodzie Ukrainy, a granicę rosyjskiej strefy oddziaływania przebiegającą wzdłuż Bugu. Nasz kraj znalazłby się pod ogromną presją – militarną, polityczną oraz psychologiczną. Moskwa zażądałaby przeformułowania porządku bezpieczeństwa w Europie, ograniczenia obecności NATO w rejonie, a w kierunku państw bałtyckich i Polski przedstawiłaby ultimatum podporządkowania się rosyjskiej wizji bezpieczeństwa kontynentu. W praktyce oznaczałoby to powrót do stref wpływów sprzed 1989 roku. W takiej sytuacji konflikt zbrojny mógłby powrócić do Polski – tym razem bezpośrednio.
Taki scenariusz prezentujemy w grze „Systemic War” (doradcą tej gry komputerowej i współwłaścicielem firmy produkującej ją jest Jacek Bartosiak, wersja demonstracyjna gry będzie dostępna 13 października – red.), bowiem historia naucza, że konflikty zbrojne mają nie tylko wymiar militarny. Są to procesy systemowe – starcie struktur politycznych, gospodarczych i technologicznych.
W roku 1914 nikt nie przewidywał wojny o zasięgu globalnym, a mimo to logika współzawodnictwa doprowadziła do katastrofy. Upadek Kijowa byłby dzisiaj ekwiwalentem zamachu w Sarajewie – punktem, który uruchomiłby lawinę zdarzeń, nad którymi nikt nie mógłby już sprawować pełnej kontroli.
Historia lubi się powtarzać, zwłaszcza gdy ludzie zapominają o jej lekcjach. Przed rokiem 1914 wszyscy byli przeświadczeni, że globalna wojna jest niemożliwa – gospodarki były zbyt scalone, elity zbyt rozsądne. Mimo to wystarczyła seria mylnych decyzji, aby świat pogrążył się w chaosie. Dzisiaj dostrzegamy analogiczne mechanizmy: sojusze, które zamiast stabilizować sytuację, wzmacniają napięcia; technologie, które zamiast dawać przewagę, zwiększają ryzyko pomyłki. „Systemic War” to właśnie próba uchwycenia tych zjawisk – zanim bieg wydarzeń ponownie wymknie się spod kontroli.
Wojna na Ukrainie zademonstrowała, jak efektywne potrafią być niedrogie drony w destrukcji bardzo kosztownego sprzętu, takiego jak czołgi czy helikoptery. Polska w tym samym czasie wydaje miliardy na tego rodzaju uzbrojenie. Czy masowe inwestycje w ciężki sprzęt pancerny oraz lotnictwo są nadal zasadne?
Wojna na Ukrainie obaliła dotychczasowe koncepcje na temat tego, jak powinna wyglądać armia. Odsłoniła, że nie ilość ciężkiego sprzętu, lecz sposób jego zastosowania oraz integracja systemowa decydują o efektywności. Czołgi i helikoptery pozostają niezbędne, jednak ich funkcja ulega zmianie – to nie pojedynczy sprzęt, ale sieć determinuje rezultat starcia. Wojsko musi być zdolne do natychmiastowej reakcji, rozproszonego działania, elastycznego dowodzenia i kooperacji z cywilną infrastrukturą informacyjną.
Nie chodzi zatem tylko o nową technikę, lecz o odmienną filozofię prowadzenia wojny. Model Armii Nowego Wzoru zakłada, że bezpieczeństwo musi bazować na samodzielności strategicznej – państwo winno posiadać własne możliwości odstraszania, własne systemy produkcyjne i własny potencjał poznawczy. Sojusze są konieczne, ale tylko w sytuacji, gdy jesteśmy w stanie podtrzymać system przy życiu, nawet w przypadku ich rozpadu. Historia poucza, że gdy łańcuch sojuszy ulega zerwaniu, przetrwają jedynie ci, którzy dysponują własnym źródłem energii strategicznej.
Kiedy osiągniemy punkt, w którym konflikty zbrojne będą prowadzone głównie przez roboty, drony oraz algorytmy, a nie przez ludzi? Czy to kwestia kilku, czy raczej kilkudziesięciu lat?
Znajdujemy się u progu nowej ery wojny – zautomatyzowanej, nieliniowej i zdecentralizowanej. Na Ukrainie obserwuje się pierwsze przejawy: roje dronów atakujących przeciwnika, systemy sztucznej inteligencji analizujące dane z pola bitwy w czasie rzeczywistym, oprogramowanie prognozujące ruchy oponenta szybciej, niż człowiek jest w stanie zareagować.
To przeobraża istotę konfliktu. Człowiek przestaje być głównym decydentem – staje się komponentem w szerszej maszynie decyzyjnej. Wojna przenosi się z wymiaru fizycznego w domenę danych. Paradoksalnie może to zredukować liczbę ofiar, ale jednocześnie rodzi pytanie o kontrolę: kto będzie podejmował decyzje o momencie użycia broni, gdy algorytmy zaczną podejmować decyzje szybciej niż decydenci polityczni? To nie jest wytwór fantazji – to teraźniejszość, która rozgrywa się na naszych oczach.
Czy AI stanie się nową bronią strategiczną? Jaką rolę w przyszłych konfliktach i równowadze sił odegra?
Sztuczna inteligencja już jest bronią strategiczną – chociaż nie w pełni to jeszcze pojmujemy.
Wpływa na tempo reakcji, na dostęp do informacji, na automatyzację decyzji w czasie rzeczywistym. To oznacza, że AI zaczyna oddziaływać nie tylko na taktykę, lecz na samą ideę prowadzenia wojny.
W rzeczywistości, gdzie liczy się ułamek sekundy przewagi, to nie liczba żołnierzy czy czołgów będzie decydująca, lecz umiejętność przetwarzania informacji, rozpoznania i adaptacji. Ten, kto szybciej rozumie obszar walki, wygrywa – niezależnie od liczebności armii.
Dlatego AI stanie się tym, czym w XX stuleciu była broń nuklearna: czynnikiem odstraszania, ale również niepewności. Nie chodzi już o to, kto dysponuje większym arsenałem, lecz kto lepiej rozumie system i potrafi go modelować.
Głosi pan tezę, że globalna wojna systemowa trwa od 2018 r. i rozpoczął ją Donald Trump, decydując się m.in. na cła i ograniczenia wobec Chin. Znów u władzy jest Trump i już widzieliśmy kolejne odsłony tego starcia. Kto dziś wygrywa?
Globalna wojna systemowa trwa nadal – zainicjowana w 2018 roku, kiedy Donald Trump uderzył w Chiny cłami i restrykcjami technologicznymi. To był początek rozdzielania się dwóch światowych porządków. Od tamtego momentu obserwujemy formowanie się dwóch bloków: amerykańskiego i chińskiego, które coraz rzadziej się przenikają.
Trump, powracając dzisiaj do władzy, kontynuuje ten proces. Chiny zyskały niezależność technologiczną i gospodarczo zniwelowały presję Zachodu. USA z kolei zintensyfikowały kontrolę nad Europą – przejęły kapitał, know-how i newralgiczne sektory energetyczne. Europa, choć formalnie zjednoczona, przeistacza się w peryferie amerykańskiego systemu. W kontaktach z globalnym Południem natomiast Ameryka traci wiarygodność. Świat się dzieli – staje się policentryczny. Rezultat tej wojny nie jest jeszcze przesądzony, lecz jedno jest pewne: dotychczasowy porządek nie powróci.
Czy ta rywalizacja technologiczna, gospodarcza i polityczna doprowadzi kiedyś do otwartego konfliktu zbrojnego? W czyim taki konflikt leżałby interesie?
Wojny nie zaczynają się dlatego, że ktoś je planuje. Zaczynają się, gdy system osiąga punkt krytyczny. Wystarczy, że napięcia ekonomiczne, technologiczne i polityczne nałożą się na siebie oraz uruchomią mechanizm wzajemnych reakcji. Każde państwo, starając się zabezpieczyć, realizuje działania, które inni interpretują jako zagrożenie – w ten sposób spiralnie wspinamy się po szczeblach eskalacji.
W ten właśnie sposób wyglądała droga do I wojny światowej: cła, blokady, wojny informacyjne i finansowe, które ostatecznie przekształciły się w konflikt kinetyczny.
Dziś mechanika systemu funkcjonuje analogicznie. Stany Zjednoczone, Chiny, Rosja, jak również mocarstwa regionalne – każdy z tych aktorów usiłuje „zresetować” układ sił na swoją korzyść. Brak zaufania staje się głównym motorem polityki. Świat coraz bardziej przypomina orkiestrę, w której każdy muzyk gra swoją melodię, a nikt już nie słucha dyrygenta.
Dla inwestorów istotnym aspektem są finansowe konsekwencje globalnej rywalizacji. Chodzi m.in. o dolara – Ameryka znajduje się w trudnej sytuacji: z jednej strony potrzebuje słabej waluty do obsługi swojego zadłużenia, z drugiej globalna dominacja dolara jest filarem jej potęgi. Ale również o złoto, które bije rekordy i zawsze jest chętnie nabywane w burzliwych czasach. Jakie scenariusze dla systemu finansowego wydają się panu realne w najbliższych latach?
Finanse są obecnie polem walki równie istotnym jak przestrzeń powietrzna czy cyberprzestrzeń. Amerykański system fiskalny traci wiarygodność – dług publiczny przekształcił się w narzędzie polityczne, a nie ekonomiczne. Waszyngton będzie usiłował złagodzić napięcia poprzez presję geopolityczną: narzucanie nowych układów handlowych, przymusowe inwestycje sojuszników, przerzucanie kosztów kryzysu na resztę świata.
W tym kontekście dolar znajduje się w impasie: Ameryka potrzebuje słabej waluty do obsługi długu, ale silnego dolara, aby utrzymać globalne przywództwo. Każda próba pogodzenia tych sprzeczności powiększa ryzyko finansowego chaosu. Rosnące znaczenie złota, kryptowalut czy rozliczeń w juanach to sygnał degradacji dawnego porządku monetarnego. Świat finansów wchodzi w erę fundamentalnych zmian, w której nie ma już bezpiecznych przystani – są jedynie obszary o mniejszym ryzyku.
Powróćmy jeszcze na nasz kontynent. Czy pana zdaniem Unia Europejska wyjdzie z obecnego kryzysu silniejsza, czy raczej czeka nas jej polityczna fragmentacja?
Europa stoi przed najtrudniejszym wyborem od zakończenia zimnej wojny. Przez dziesięciolecia wierzyliśmy, że geopolityka została zastąpiona przez prawo, handel i integrację. Tymczasem wojna na Ukrainie brutalnie przypomniała, że świat nadal podlega logice siły. Unia Europejska reaguje, lecz z opóźnieniem – bez wspólnej armii, bez wspólnego systemu odstraszania oraz z ograniczonym wpływem na otaczającą rzeczywistość.
Dzisiaj Europa musi rozstrzygnąć: czy chce być podmiotem, czy tylko przestrzenią rozgrywek między innymi. Stany Zjednoczone są gwarantem jej bezpieczeństwa, jednak ich cele nie zawsze są tożsame z europejskimi. Jeśli Europa nie zbuduje własnego potencjału strategicznego – gospodarczego, militarnego i technologicznego – pozostanie jedynie przedłużeniem cudzej strategii.