Wzrost płac może tylko cieszyć? Będą też niepożądane konsekwencje [ANALIZA]

Wzrost płac w Polsce utrzymuje się na historycznie wysokim poziomie. To, co jest dobrą wiadomością z perspektywy pracowników, może mieć też negatywne skutki. Trzeba liczyć się z tym, że inflacja w sektorze usługowym pozostanie uporczywie wysoka, utrwalając wysokie stopy procentowe. A zorientowane na eksport firmy będą traciły konkurencyjność.

Szybki wzrost płac sprawia, że część producentów wycofuje się z Polski. Na zdjęciu protesty po ogłoszeniu likwidacji fabryk AGD firmy Beko w Łodzi i Wrocławiu we wrześniu 2024 r. (East News, Piotr Kamionka/REPORTER)

We wrześniu, jak podał niedawno GUS, przeciętne (tzn. przeliczone na pełny etat) wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło o 10,3 proc. rok do roku, do blisko 8141 zł brutto. To najmniejsza zwyżka od grudnia 2023 r. Jeszcze w pierwszych miesiącach tego roku wzrost płac oscylował wokół 12 proc. rocznie, tak samo jak w 2023 r. W 2022 r. przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw zwiększyło się zaś o niemal 13 proc. – najbardziej od co najmniej 2005 r.

To koniec szybkiego wzrostu wynagrodzeń?

Na pierwszy rzut oka te dane sugerują, że nadzwyczajnie szybki wzrost wynagrodzeń powoli odchodzi w przeszłość. To jednak nie jest wcale pewne. W porównaniu do sierpnia przeciętne wynagrodzenie zmalało o 0,6 proc. To jednak głównie efekt sezonowy.

Po oczyszczeniu danych z wpływu czynników sezonowych zwyżka płac wyniosła 0,8 proc. To dokładnie tyle, ile średnio w poprzednich sześciu miesiącach. Oznacza to, że – mierząc w ten sposób – roczne tempo wzrostu płac nie maleje, tylko utrzymuje się od pewnego czasu stale powyżej 10 proc.

Takie ujęcie może wyglądać na nadmierne komplikowanie rzeczywistości, ale ma głębokie uzasadnienie. To porównywanie obecnego poziomu wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw do tego sprzed roku jest mylące. Dlaczego? Do tego sektora GUS zalicza podmioty z co najmniej 10 pracownikami. Co roku w styczniu do próby wchodzą firmy, które przekroczyły ten próg zatrudnienia, a wypadają te, które się skurczyły poniżej tego progu. W rezultacie tegoroczne wynagrodzenia dotyczą nieco innej grupy pracowników niż te sprzed roku. Zwykle nie ma to dużego znaczenia, ale nabiera go w czasach dużych zawirowań w gospodarce.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Jak nauczycielka zarobiła fortunę na sprzedaży butów? – Dominika Żak w Biznes Klasie

Płace gonią ceny? Dawno je przegoniły

To, że presja na wzrost płac póki co nie wygasła, jeszcze lepiej widać, gdy wyjdzie się poza sektor przedsiębiorstw, gdzie pracuje około 6,5 mln osób. W gospodarce narodowej, która obejmuje blisko 10 mln pracowników, w II kwartale przeciętne uposażenie zwiększyło się o 14,7 proc. rok do roku, najbardziej od I kwartału 2000 r. To konsekwencja dużych podwyżek w sferze budżetowej (25 proc. rok do roku), ale też znaczącego wzrostu płacy minimalnej (o około 20 proc. rok do roku), która jest powszechniejsza w mikroprzedsiębiorstwach.

Co jednak najważniejsze, w poprzednich latach wzrost wynagrodzeń szedł w parze ze wzrostem cen. Dziś jest inaczej. W II kwartale w ujęciu realnym przeciętna płaca w gospodarce narodowej zwiększyła się o niemal 12 proc. rok do roku. W sektorze przedsiębiorstw wzrost (liczony na podstawie odsezonowanych zmian miesiąc do miesiąca) był wolniejszy, wyniósł 7 proc., a w III kwartale za sprawą przyspieszenia inflacji jeszcze zwolnił, do około 6 proc. To jednak wciąż jeden z najwyższych wyników we współczesnej historii Polski. I coraz trudniej tłumaczyć go jako opóźniony skutek wysokiej inflacji.

Można to pokazać inaczej: wysoka inflacja nie zmniejszyła – średnio rzecz biorąc – siły nabywczej przeciętnego wynagrodzenia. Przeciwnie, realne wynagrodzenia w gospodarce narodowej są dziś nie tylko znacznie wyższe niż przed epizodem wysokiej inflacji, ale nawet wyższe niż byłyby, gdyby tego epizodu nie było i płace rosłyby wciąż zgodnie z wcześniejszym trendem (ilustruje to poniższy wykres). To sugeruje, że szybki wzrost nominalnych płac z ostatnich lat nie wynikał tylko z tego, że pracownicy byli w stanie zapewnić sobie podwyżki kompensujące im szybki wzrost cen. Byli w stanie wynegocjować sporo więcej. Wygląda więc na to, że siła przetargowa pracowników wzrosła, co łatwo powiązać z sytuacją demograficzną Polski.

Wzrost płac przyhamuje, ale pozostanie szybki

Jak będą się kształtowały płace w najbliższej przyszłości? Już dziś wiadomo, że w 2025 r. dużo mniejsza, niż w tym roku będzie skala podwyżek płac w sferze budżetowej (5 proc. według projektu budżetu) oraz płacy minimalnej (8,5 proc.). To będzie hamulec dla wzrostu wynagrodzeń w gospodarce narodowej. Ale sytuacja w sektorze przedsiębiorstw może działać w przeciwnym kierunku. W tym roku płace rosną szybko pomimo osłabionego popytu na pracowników. To możliwe, bo jednocześnie maleje dostępność rąk do pracy: liczba aktywnych zawodowo osób w wieku 20-64 lat w II kwartale była o 90 tys. mniejsza niż przed rokiem. W kolejnych latach poprawa koniunktury w gospodarce zwiększy popyt na pracowników, ale podaż będzie nadal malała.

Na poziomie gospodarki narodowej wypadkową tych zjawisk będzie prawdopodobnie spadek tempa wzrostu wynagrodzeń relatywnie do bieżącego roku, ale do poziomu wyższego niż w przeszłości. Przykładowo, projekcja NBP z lipca (gwoli wyjaśnienia: projekcja to prognoza sporządzona przez Departament Analiz i Badań Ekonomicznych NBP przy założeniu, że stopy procentowe i ważne dla gospodarki przepisy nie będą się zmieniały) wskazywała, że w 2025 r. przeciętne wynagrodzenie zwiększy się o 8,6 proc., a w 2026 r. o 6,8 proc. Ale w szacunku na II kwartał 2024 r. projekcja myliła się o 1,2 pkt proc. Gdyby przyjąć, że o tyle wyżej leży punkt wyjścia dla dalszej ścieżki wzrostu płac, to w 2025 r. przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej wzrosłoby o 9,8 proc., a rok później o 8 proc.

To założenie jest zaś rozsądne. Jak zauważyła niedawno na LinkedIn prof. Joanna Tyrowicz, badaczka rynku pracy, która obecnie zasiada w Radzie Polityki Pieniężnej, analitycy z NBP od kilku lat stale nie doszacowują tempa wzrostu płac. Błąd prognozy wynosi właśnie 1-2 pkt proc. „Nie można tego problemu zwalić na zaskakujące podwyżki, na przykład podnoszenie płacy minimalnej czy wzrosty płac w budżetówce w 2023 roku” – tłumaczyła ekonomistka.

Projekcja NBP była bowiem zbyt niska także w odniesieniu do 2022 r. Przykładowo, w marcu tamtego roku analitycy z banku centralnego zakładali, że fundusz płac (iloczyn przeciętnej płacy i przeciętnego zatrudnienia) zwiększy się w tamtym roku o 10,4 proc., a w rzeczywistości zwiększył się o 12,7 proc. I to mimo tego, że rozczarował wzrost zatrudnienia. Nawet prognoza z lipca 2022 r. okazała się o 1 pkt proc. zbyt niska.

Większość ekonomistów przewiduje obecnie, że wzrost płac w gospodarce narodowej w 2025 r. wyniesie około 8 proc. Takie prognozy w ostatnich kilku tygodniach przedstawili na przykład analitycy z banków BNP Paribas, ING BSK, Credit Agricole oraz Santander. Nie brakuje jednak także prognoz bliższych 9 proc. (mBank, Pekao). A według niedawnego opracowania ekonomistów z firmy analitycznej Capital Economics, kolejny rok nie będzie się pod tym względem mocno różnił. Ich zdaniem nad Wisłą – podobnie jak w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej – co najmniej do końca 2026 r. wynagrodzenia będą rosły w tempie 8-10 proc. rocznie.

Firmy chciałyby, aby płace rosły wolniej

Te prognozy są spójne z sygnałami, które płyną z samych firm. Przykładowo, z Szybkiego Monitoringu NBP wynika, że odsetek firm, które odczuwają presję płacową, maleje od połowy 2022 r., a w ostatnich kwartałach był już bliski długoterminowej normy. Ale jednocześnie odsetek przedsiębiorstw, które planują podwyżki wynagrodzeń w horyzoncie kwartału pozostaje wyraźnie powyżej długoterminowej średniej. Plany podwyżek płac w horyzoncie roku ma 66,1 proc. firm, w zgodzie z historyczną normą, ale skala tych podwyżek jest większa.

Trzeba też pamiętać o tym, że takie deklaracje można traktować jako przejaw myślenia życzeniowego firm, które w obecnej sytuacji wolałyby nie podnosić mocno płac. Pracodawcy skarżą się bowiem na to, że wzrost wynagrodzeń jest istotnie wyższy od wzrostu wydajności pracy. Wysoki jest też odsetek przedsiębiorstw, które uważają rosnące koszty pracy za kluczową barierę działalności. Przykładowo, według badania Polskiego Instytutu Ekonomicznego, na którym bazuje Miesięczny Indeks Koniunktury, w październiku koszty pracownicze były ważną lub bardzo ważną barierą dla 66 proc. przedsiębiorstw. Żadna bariera nie uchodziła za ważniejszą. W poprzednich latach było inaczej: firmy skarżyły się najczęściej na ceny energii i niepewność sytuacji gospodarczej.

To prowadzi do pierwszej możliwej konsekwencji wysokiej dynamiki płac. Te firmy, które nie mają możliwości podwyższania cen, będą musiały godzić się na dalszą erozję marż i – w dalszej kolejności – wyparcie z rynku przez przedsiębiorstwa, które są w stanie udźwignąć rosnące koszty pracy. Z SM NBP wynika, że w grupie firm, których czekać mogą takie kłopoty, są przede przedsiębiorstwa przemysłowe, szczególnie te zorientowane na eksport.

Ogółem 51,3 proc. firm wskazuje na trudności z przenoszeniem kosztów na ceny oferowanych produktów i usług, ale w przemyśle przetwórczym odsetek ten wynosi 61,1 proc., a w śród producentów z dominacją eksportu w strukturze sprzedaży aż 64 proc. Znajduje to odzwierciedlenie w rosnącym odsetku firm, dla których eksport staje się nieopłacalny.

Inflację trudno będzie sprowadzić do celu NBP

Oczywiście, wzrost kosztów pracy nie jest jedyną przyczyną malejącej konkurencyjności polskich eksporterów. Problemem są również wyższe niż w innych krajach ceny energii oraz aprecjacja złotego (ten ostatni czynnik jest w pewnym stopniu powiązany z wzrostem płac, o czym za chwilę). Coraz większe koszty pracy są jednak tę barierą dla eksportu, która może się okazać najbardziej trwała. Stąd właśnie w podsumowaniu wniosków zakończonej właśnie misji w Polsce w ramach tzw. art. IV Statutu MFW ekonomiści z tej instytucji zauważyli, że dotychczasowy model wzrostu polskiej gospodarki, bazujący na eksporcie, traci swój potencjał.

Do tego samego wniosku doszli ekonomiści z ING. „Wzrost napędzany eksportem dzięki silnej konkurencyjności kosztowej, który był głównym motorem konwergencji w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, osiągnął swój limit. Rosnące koszty pracy, niesprzyjające trendy demograficzne i wysokie ceny energii podkopują konkurencyjność tych gospodarek” – zauważyli.

Choć uwaga ta dotyczy całego regionu, Polska wyróżnia się wyjątkowo szybkim starzeniem się ludności. „Priorytetem powinno być zwiększanie produktywności coraz mniej dostępnych zasobów pracy poprzez innowacje, automatyzację i rozwiązania AI, a także zapewnienie dostępu (firm) do czystej i dostępnej cenowo energii” – napisali.

Drugą konsekwencją szybkiego wzrostu płac, co akcentują ekonomiści z Capital Economics, będzie prawdopodobnie uporczywa inflacja. Dotyczy to w szczególności sektora usług, w którym udział kosztów pracy w całkowitych kosztach przedsiębiorstw jest duży, a jednocześnie firmy mają zdolność kształtowania cen. Jak duży może być ten problem? We wrześniu usługi konsumenckie były o niemal 7 proc. droższe niż przed rokiem, podczas gdy towary o 4 proc. Ta różnica może się utrzymywać. A to oznacza, że inflację – szczególnie bazową, czyli bez uwzględnienia cen paliw i żywności – trudno będzie sprowadzić do celu NBP (2,5 proc. rocznie).

Ekonomiści w tym kontekście posługują się często takim przybliżeniem: na dłuższą metę wzrost cen w gospodarce jest o około 3 pkt proc. niższy niż wzrost płac. Te 3 pkt proc. odpowiadają dynamice produktywności. Zgodnie z tą regułą, wzrost płac na poziomie 8 proc. skutkowałby utrwaleniem się inflacji w okolicy 5 proc. Znów, dotyczy to w szczególności inflacji bazowej, bo chwiejne ceny surowców mogą zbić inflację ogółem poniżej tego poziomu.

Wzrost płac to część strukturalnych zmian w gospodarce

Tak czy inaczej, jeśli wzrost wynagrodzeń będzie utrzymywał się na podwyższonym poziomie, to Radzie Polityki Pieniężnej trudno będzie znaleźć przestrzeń do istotnej obniżki stóp procentowych. Ekonomiści z Capital Economics uważają, że skala poluzowania polityki pieniężnej nad Wisłą i w innych krajach regionu będzie mniejsza, niż powszechnie oczekują inwestorzy. Według nich stopa referencyjna NBP w najbliższych latach będzie niewiele poniżej 5 proc. (w porównaniu do 5,75 proc. obecnie). Tego samego zdania są analitycy z ING. Jak prognozują, główna stopa NBP na koniec 2025 r. wyniesie 4,75 proc., a rok później 4,25 proc.

Dla porównania, w kontraktach terminowych na WIBOR wyceniany jest obecnie spadek stopy referencyjnej NBP do 4,25 proc. już na koniec przyszłego roku. Bardziej restrykcyjna od oczekiwań rynku polityka pieniężna będzie prawdopodobnie wywierała presję na aprecjację złotego, potęgując problemy eksporterów wynikające ze wzrostu kosztów pracy.

Wszystko to nie oznacza, że gospodarstwa domowe powinny się niepokoić wzrostem płac. Konsekwencje tego zjawiska będą wymuszały zmianę modelu wzrostu gospodarczego Polski, ale to nie musi z definicji być dla pracowników niekorzystne. Będzie jednak wymagało dostosowania się do nowych warunków, w tym często zmiany pracy.

Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *