Rada Polityki Pieniężnej po raz drugi z rzędu obniżyła stopy procentowe. Trzeba przyznać, że tym razem obniżka miała charakter symboliczny, ale jednak miała miejsce. Pokazuje to przede wszystkim motywacje kierujące większością członków RPP pod wodzą prezesa NBP Adama Glapińskiego.
RPP obniżyła w październiku stopy procentowe o 25 punktów bazowych (East News, ARKADIUSZ ZIOLEK)
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
RPP nie uważa za swoje główne zadanie ani zwalczania inflacji, ani utrzymywania wartości złotego w stosunku do innych walut. Większość członków RPP nie kryje się specjalnie z tym, że za swoje głównie zadanie uważa wspieranie polityki rządu. Teoretycznie każda instytucja może mieć swoje cele działania, ale przypomnę, że akurat cel działania NBP jest jednoznacznie określony przez Konstytucję. Według art.227 Ustawy Zasadniczej „Narodowy Bank Polski odpowiada za wartość polskiego pieniądza”. Kropka.
Październikowa decyzja, podobnie jak ta sprzed miesiąca, ucieszy oczywiście kredytobiorców. Jeśli ktoś ma 250 tysięcy złotych kredytu mieszkaniowego, zapłaci o 50 złotych niższą ratę. O co więc chodzi? Zdaniem niemal wszystkich ekonomistów (poza zatrudnionymi przez rząd i NBP) ani dziś, ani miesiąc temu nie było żadnych podstaw do obniżek stóp procentowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: "Łamanie reguł się mści". Ekspert mówi, co będzie z cenami paliw po wyborach
Jest decyzja RPP ws. stóp. Co z inflacją?
Ktoś zapyta: „Jak to? A spadająca stopa inflacji z 18 procent na początku roku do nieco ponad 8 procent dziś?”. To główny argument, którego użyje zapewne podczas swojej comiesięcznej konferencji prezes NBP Adam Glapiński. Być może doda jeszcze raz, że pokonaliśmy inflację, że według jego oceny będzie ona nadal szybko spadać, osiągając jeszcze w tym roku 5-6 proc., a w końcu przyszłego roku już 2,5 proc., czyli poziom, który zgodnie z przyjętą przez NBP strategią polityki pieniężnej jest jej celem.
To wszystko, niestety, nie jest prawdą.
Po pierwsze: owszem, inflacja spadła, przede wszystkim z powodu odnotowanego rok do roku spadku cen ropy naftowej i światowych cen żywności. Przypominam jednak, że stopa inflacji jest nadal ponad trzykrotnie wyższa od celu inflacyjnego NBP, a stopa procentowa banku centralnego jest nadal o jedną trzecią niższa od inflacji. To z kolei oznacza, że większość oszczędzających realnie traci co miesiąc część swoich oszczędności. Zgodnie z wszelkimi zasadami polityki pieniężnej jest to sytuacja nienormalna i w żadnym razie niepozwalająca na stwierdzenie, że „pokonaliśmy inflację”.
Po drugie: aktualna stopa inflacji jest sztucznie zaniżona przez machinacje z cenami paliw i energii. Orlen, który jest w Polsce faktycznym monopolistą na hurtowym rynku paliw, obniżył ceny do poziomu, przy którym opłaca się wywozić paliwo całymi cysternami do Niemiec i Czech. Podobnie sztucznie zaniżona (a właściwie zamrożona dla gospodarstw domowych) jest dziś cena prądu. Z kolei ceny żywności są obniżone czasowo niższą lub zerową stawką VAT.
To wszystko, samo w sobie, nie byłoby aż takim problemem, gdyby nie fakt, że nie da się tego zaniżenia na dłuższą metę utrzymać. Po wyborach ceny paliw wzrosną, a skumulowana za kilka lat podwyżka cen prądu będzie sięgać kilkudziesięciu procent. Mamy zatem do czynienia z tzw. inflacją zawieszoną, czyli sztucznie obniżoną, zapewne o ok. 2 proc., za co zapłacimy skokowym wzrostem wskaźnika w przyszłości.
No i po trzecie, najważniejsze: wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw rosną w tempie 12 proc. w skali roku, a ich wzrost wcale nie spowalnia. Dzieje się to w warunkach zerowego wzrostu wydajności pracy (a obecnie wręcz spadku), co oznacza stały znaczny wzrost kosztów produkcji.
W sektorze usług, odpowiadającym za ponad jedną trzecią wydatków gospodarstw domowych, wzrost kosztów płacowych prawie w całości przekłada się na dalszy wzrost cen. Oznacza to, że w Polsce ukształtowała się już prawdopodobnie tzw. spirala inflacyjna, która spowoduje zahamowanie dalszego spadku inflacji – sądzę, że już od listopada lub grudnia. W przyszłym roku zaś należy oczekiwać jej ponownego wzrostu.
Czym to wszystko grozi?
Główny problem z inflacją polega na tym, że raz obudzona z trudem daje się z powrotem uśpić. Inflacja to nie PKB, który po okresie spadku zaczyna sam wzrastać, jeśli tylko znikną przyczyny recesji. Raz podwyższona inflacja może się utrzymywać latami, nawet wtedy, gdy znikną jej pierwotne przyczyny, jeśli tylko zaczyna działać spirala inflacyjna.
Głównym zadaniem banku centralnego jest właśnie to, by nie dopuścić do takiej sytuacji. Dlatego na przykład Europejski Bank Centralny podniósł we wrześniu swoją stopę procentową, mimo że w Niemczech panuje recesja, a inflacja w strefie euro jest dwukrotnie niższa niż w Polsce i jeszcze szybciej spada, niż u nas (w dodatku bez żadnego manipulowania cenami paliw). W Stanach Zjednoczonych stopa procentowa jest niemal równa polskiej i nie jest obniżana, choć inflacja spadła już zdecydowanie poniżej 4 proc.
Uzasadnieniem takiej polityki jest dramatyczna walka o utrzymanie wiarygodności banku centralnego. Bo NBP musi dać wszystkim znać, że nie zaakceptuje utrzymania się podwyższonej inflacji i jest gotów na wszelkie działania niezbędne do tego, by zapewnić dalszy spadek inflacji do pożądanego poziomu.
RPP natomiast zachowuje się w sposób odwrotny i w ten sposób, być może, Polska przegrywa właśnie swoją walkę z inflacją. Kredytobiorcy przez kilka miesięcy będą się cieszyć z 50 złotych ulgi, a potem będą latami płacić raty znacznie wyższe, niż gdyby inflacja była na niskim poziomie.
Ale za 11 dni mamy wybory i większość członków RPP ma na głowie coś innego, a nie jakąś inflację.
Prof. Witold Orłowski, ekonomista, publicysta, wykładowca akademicki