„Nie ma co owijać w bawełnę”. Wielki cel się oddala, ale nie można zrzucać go na Chiny [OPINIA]

W dyskusjach na temat powstrzymywania zmian klimatycznych bardzo często pojawia się argument, że to Chiny, a nie UE, powinny zająć się cięciem swoich emisji. Miałoby to wynikać z faktu, że to właśnie Państwo Środka jest największym emitentem CO2 do atmosfery. Jest to prawda, ale sprawa jest jednak znacznie bardziej skomplikowana – pisze Kamil Fejfer dla Money.pl.

Chińska elektrownia węglowa w Daqi (Getty Images, Ryan Pyle)

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Zacznijmy od podstaw. Z badań wynika, że klimat się ociepla i jest to wynikiem działań człowieka. W 2019 roku sprawę przeanalizował James Powell, badacz związany z organizacją National Physical Science Consortium. Wziął on pod lupę ponad 11 tys. recenzowanych artykułów naukowych odnoszących się do kwestii zmian klimatu. Teksty ukazały się w pierwszych 7 miesiącach wspomnianego wyżej roku. Niemal wszystkie prace podkreślały, że zmiany klimatu są dziełem człowieka; badacz konsensus określił na 100 proc. W rzadko której dziedzinie nauki panuje taka zgoda. I nie, nie wynika to ze „zmowy”, czy „tabu”, tylko z liczby dowodów.

Klimat zmienia się, ponieważ pompujemy do atmosfery miliardy ton gazów cieplarnianych, głównie dwutlenku węgla, który przez dziesiątki miliardów lat był wyłączony z tak zwanego „cyklu węglowego”. Ten ostatni oznacza zdolność ekosystemów do pochłaniania CO2 tak, aby jego bilans był stabilny. Głównym gazem cieplarnianym jest oczywiście CO2, który trafiając do atmosfery obniża efektywność wypromieniowywania ciepła, które Ziemia „pobiera” ze Słońca (inny gaz cieplarniany to choćby metan; globalne ocieplenie postępuje również wraz z degradacją ekosystemów, które mogłyby wchłaniać nadmiar dwutlenku węgla, takimi terenami są choćby torfowiska).

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Trump chce przejąć Grenlandię. "To powinno otrzeźwić duński rząd"

Globalne emisje CO2. Trend się wypłaszcza

Co roku jako ludzkość emitujemy do atmosfery miliardy ton CO2. Według portalu Carbon Brief w 2024 roku pobiliśmy kolejny niechlubny rekord pompując 37,4 mld ton dwutlenku węgla. Oznacza to wzrost o 0,8 proc. w porównaniu do roku poprzedniego. Dla zrozumienia skali wzrostów: w 2000 roku, czyli zaledwie ćwierć wieku temu, emitowaliśmy do atmosfery niecałe 30 mld ton tego gazu cieplarnianego.

Co jednak istotne, w ostatniej dekadzie mamy do czynienia z wypłaszczaniem się linii trendu. Tak, emitujemy coraz więcej, ale dynamika wzrostu spada; możliwe, że w niedalekiej przyszłości ilość emisji trafiających do atmosfery gazów cieplarnianych będzie się zmniejszać. I – co istotne z punktu widzenia tego tekstu – będzie się tak działo między innymi z uwagi na podejmowane polityczne decyzje co do dekarbonizacji gospodarki.

W Unii Europejskiej emisje w 2024 roku w porównaniu do roku poprzedniego spadły o niemal 4 proc. W USA również mieliśmy do czynienia z tym procesem, ale był on mniej gwałtowny – spadek wynosił jedynie 0,6 proc. Chiny, o których jeszcze będziemy mówić, zanotowały niewielki, bo 0,2 proc. wzrost. „Emisyjność” Indii z kolei wzrosła o 4,6 proc.

Na marginesie warto dodać, że tak zwany budżety węglowy, czyli ilość CO2, jaką jeszcze możemy wyemitować, aby utrzymać ocieplenie w ramach zadeklarowanego w Porozumieniu Paryskim poziomu 1,5 stopnia Celsjusza (powyżej średniej temperatury z ery przedprzemysłowej), wyczerpiemy za około 6 lat. Nie ma co owijać w bawełnę – najbardziej ambitnego zobowiązania porozumienia prawdopodobnie nie uda nam się osiągnąć. Nie ma na to niemal żadnych szans.

Ile emitują gospodarki USA, UE i Chin?

To teraz przyjrzyjmy się temu, ile emitują poszczególne gospodarki. Chiny w 2024 roku wyemitowały 12 mld ton CO2, Stany Zjednoczone niecałe 5 mld ton, Unia Europejska 2,4 mld ton, Indie – 3,2, reszta świata – 15,7. Chiny więc odpowiadają za 32 proc. globalnych emisji dwutlenku węgla, USA – za 13 proc., Indie – za 8 proc., UE za 7 proc.

Właśnie te dane są podnoszone w dyskusjach na temat dekarbonizacji gospodarek. „To nie Unia Europejska, tylko Chiny powinny wziąć się za dekarbonizację!” – mówi część komentatorów. Choć oczywistym jest, że Państwo Środka musi brać udział w cięciu emisji gazów cieplarnianych, to wszystko nie jest takie proste. Z kilku powodów.

Po pierwsze, Chiny już teraz kładą bardzo silny nacisk na rozwój zielonych technologii. Emisyjność tego gigantycznego państwa jeszcze nie spada, ale mogłaby rosnąć znacznie bardziej, gdyby nie inwestowało ono ogromnych środków w zieloną energię. Poza tym, że w Chinach znajduje się połowa wszystkich elektrowni węglowych na świecie, to jest to również państwo o największym na świecie potencjale mocy wytwarzanej ze źródeł odnawialnych, hydroenergetyki oraz drugim, po Stanach Zjednoczonych, krajem generującym najwięcej elektryczności z atomu. Mało tego, Państwo Środka jest również największym producentem (i rynkiem) samochodów elektrycznych na świecie. Gdyby Chiny opierały generowanie potrzebnej energii tylko z węglowodorów, emitowałyby miliardy ton CO2 rocznie więcej.

Warto jednak powiedzieć, że – jak zauważa Maciej Kalwasiński, ekspert z Ośrodka Studiów Wschodnich – chińska dekarbonizacja jest raczej skutkiem ubocznym transformacji gospodarczej i prób energetycznego uniezależnienia się od innych części świata niż priorytetyzowaniem kwestii klimatycznych. W rzeczywistości Chiny inwestują ogromne środki zarówno w rozbudowę mocy opartych na węglowodorach, jak i mocy opartych na OZE i atomie.

Emisje na głowę. USA liderem

Po drugie, istotne są też tzw. emisje per capita. Tak, to prawda, że Chiny są największym globalnym emitentem. Ale są również drugim najludniejszym krajem świata (ustępują Indiom o kilka milionów osób). Ważne jest podzielenie danej wartości (tutaj emisji całej gospodarki) na liczbę ludności. Co się wtedy okazuje? Że emisje Chin per capita wynoszą 8,4 tony rocznie. Dla Polski jest to 7,5 ton, dla Niemiec 7,1 tony. Ale już dla Stanów Zjednoczonych – ponad 14 ton.

Po trzecie, część emisyjności Chin to tak naprawdę… nasze emisje – rozwiniętego świata. Jak to możliwe? Są one w pewnej części funkcją produkcji dóbr. Jeżeli więc dobra są produkowane na eksport, to można powiedzieć, że mamy do czynienia z również z „migracją” emisji. Chiny emitują CO2 podczas produkcji smartfonów czy zabawek, które potem trafiają w nasze ręce.

Badacze zajmujący się tym tematem robią więc rozróżnienie na tak zwane emisje terytorialne i konsumpcyjne. Wyżej pisałem o tej pierwszej kategorii. Ale jeśli mówimy o emisjach konsumpcyjnych (consumption-based) per capita, to w Państwie Środka wynoszą one 7,2 tony, w Polsce 7,9, w Niemczech 9,9 ton, zaś w USA 16,5.

Dane historyczne równie istotne

Jest jeszcze jedna sprawa. Otóż gazy cieplarniane – mówiąc w wielkim uproszczeniu – utrzymują się w atmosferze przez dziesiątki lat, jeśli nie dłużej. Nie liczy się więc tylko to, ile obecnie emitujemy (choć również to jest niezwykle istotne), ale również ile już zostało wyemitowane. Według platformy Our World in Data historycznie (lata 1750 – 2017) Chiny odpowiadały za około 13 proc. sumarycznych emisji, Stany Zjednoczone za 25 proc., a Unia Europejska za 22 proc. Historycznie więc to wciąż na nas – państwach najbardziej rozwiniętych – ciąży największa odpowiedzialność za ogrzanie planety.

Mało tego, Europa obecnie emituje tak niewiele nie tylko dlatego, że inne gospodarki są od nas większe. Dzieje się tak również dlatego, że zdecydowaliśmy się dekarbonizować. Gdyby UE miała w nosie emisyjność, to pompowalibyśmy do atmosfery miliardy ton CO2 więcej. Jeszcze w 2007 roku Unia emitowała 3,7 mld ton CO2, więcej o 1,3 mld niż obecnie.

Warto również dodać, że tniemy emisje mimo wzrostu gospodarczego. Proces ten nazywany jest decouplingiem – oddzieleniem wzrostu PKB od spalania paliw kopalnych. I nie, nie dzieje się tak tylko z powodu, o którym już wspomniałem, czyli z powodu przeniesienia części produkcji do innych zakątków świata. Tniemy nie tylko emisje terytorialne, ale również konsumpcyjne.

Europa musi się dekarbonizować

Nie chcę przez to wszystko powiedzieć, że tylko na Europie spoczywa odpowiedzialność związana z mitygacją zmian klimatycznych. Oczywistym jest fakt, że dekarbonizować muszą się wszyscy. I to jak najszybciej, ale starając się to połączyć ze zwiększaniem komfortu swoich obywateli, zwłaszcza tych najbiedniejszych.

Przerzucanie jednak całej „roboty” na Chiny i USA ma przecież ogromne i widoczne gołym okiem ograniczenie – jeżeli oba te kraje odpowiadają za 45 proc. wszystkich emisji, to za 55 proc. odpowiada cała reszta. Nawet więc jeżeli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki oba te giganty przestałyby z dnia na dzień generować dwutlenek węgla, to i tak do rozwiązania pozostałaby większość problemu. Pamiętajmy o tych wszystkich niuansach. Zwłaszcza, że stawką w mądrym rozegraniu tego problemu jest przyszłość naszych dzieci i wnuków.

Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube „Ekonomia i cała reszta”

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *